Zimno. Odkryłem wczoraj, że moje rękawiczki są dobre na jesień, na zimę trzeba kupić cieplejsze. Odkryłem, że palce marzną mi w butach, zmieniłem na zimowe. Oj, trzeba się dostosować do nowych warunków.
No i motywacja do jeżdżenia już jakby mniejsza. Rano było już nie 25 km, a tylko 20. Po pracy też już mniej. Wszystko po Warszawie, ze szczególnym uwzględnieniem Bielan, Bemowa i Woli. Wydawało mi się, że zatrzymam się na liczbie 45 km, ale nagle znalazłem motywację, żeby się przejechać do pewnego sklepu i kupić pewien produkt. A że sklep oddalony o ponad 6 km, to w końcu wyszło nie 45 tylko 59.
Idzie zima, rady na to ni ma.
Stało się, dzisiaj zaliczyłem Kobyłkę.
Proszę się nie obawiać, nie chodzi tu na szczęście o jakieś moje skłonności zoofilskie. Chodzi o zabawę http://zaliczgmine.pl - kto nie był, niech zajrzy :) A więc na mojej mapie zaliczonych gmin była biała plama w postaci podwarszawskiego miasteczka Kobyłka. Niby to tylko ponad 20 km od mojego domu, a jakoś nigdy się tam nie zapuszczałem rowerem. No to dziś po pracy zapuściłem się i tym samym Kobyłka zostala zaliczona :)
A z rzeczonej Kobyłki wracałem pociągiem na Dw.Wileński i dalej rowerkiem na Bielany. Konkretnie to wracałem ze stacji Kobyłka-Ossów (bo Kobyłka to prawdziwa metropolia i ma aż dwie stacje) - chodzi o ten sam Ossów, pod którym w ramach bitwy radzimińskiej Polacy pobili bolszewików. Tak przynajmniej mówiono jeszcze niedawno, bo dziś czasy się zmieniają i pewnie niedługo przeczytam w Gazecie Wyborczej, że pod Radzyminem i Ossowem zacofani polscy faszyści brutalnie zaatakowali orędowników przyjaźni polsko-radzieckiej i głosicieli postępowych idei. W ciekawych czasach żyjemy...
Przed zaliczeniem Kobyłki i tym samym przed pracą zrobiłem jeszcze 25 km po Bielanach, Bemowie, Jelonkach, Woli i Śródmieściu.
Bilans na koniec dnia: 70 km i zaliczona Kobyłka. Super było.
67 km, prawie wszystkie po Warszawie (sporo po Bielanach, trochę po Bemowie, Woli, Włochach i Ursusie) i mały wypad poza Warszawę w okolice Ożarowa Maz. Rowerowo dzień bez historii.
Zjeździłem wczoraj 71 km po całej Warszawie, ale najciekawszym zdarzeniem dnia była awantura z taryfiarzem (korporacja Warsaw City Taxi, numer rej. WY 9**** - dalej niestety nie zapamiętałem), który nagle zaczął zajeżdżać mi drogę i hamować przede mną na ul. Marszałkowskiej, po czym darł japę, że "jest ścieżka rowerowa". Mówię gościowi, że ścieżka prowadzi prosto, a ja chcę skręcić w lewo i ze ścieżki się nie da, pajac coś się pluje i odjeżdża. No to gonię go, znów zajeżdża mi drogę. W końcu dopadam go na światłach, otwieram drzwi do kabiny, wtedy zrobił się nagle tak wystraszony, że zrezygnowałem z fizycznego wyjaśniania mu niestosowności jego zachowania, bo mi się żal go zrobiło i wiem też, że mógłby się potem mścić na innych rowerzystach. Więc skończyło się na ustnej reprymendzie, choć jak mu zamknąłem drzwi, to jeszcze znów coś zaczął kozaczyć przez szybę, nim odjechał, ale już mi się nie chciało jechać za nim, odpuściłem sobie. A najciekawsze jest to, że wszystko działo się przy pasażerze jadącym w środku :)
Cóż, jak widać dzień bez awantury ze spaliniarzem dniem straconym :)
Jako że dzień poświęciłem na zupełnie inne sprawy, zrobiłem wczoraj tylko 23 km po Bielanach i Bemowie. Dobre i to.
Rano wyprawiam się z Bielan do Marek i z powrotem - Trasą Toruńską, więc nieco hardkorowo (setki rozpędzonych spaliniarzy na kilku pasach), ale da się żyć :) Tak robię coś ponad 30 km. Potem drobię kilometry po Bielanach i Bemowie (może też po Żoliborzu, nie pamiętam już dokładnie) i drobię tych kilometrów sporo, by następnie wyprawić się wieczorem na Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat.
Łącznie wyszło 87 km przez cały dzień.
Zamiast brać udział w ulicznych zadymach z okazji Dnia Niepodległości, postanowiłem pojeździć na rowerze :) Rano przejażdżka z Bielan przez Most Grota na Pragę, stamtąd powrót do domu przez Most Śląsko-Dąbrowski a potem przez Żoliborz. Potem robiłem sobie mniejsze przejażdżki po okolicy (Bielany, Żoliborz, Bemowo) i łącznie wyszło 60 km przez cały dzień. Bez rewelacji, bez tragedii, ot przeciętny dzień.
77 km przejechane, znaczna większość po Warszawie (Bielany, Żoliborz, Śródmieście, Mokotów, Wola, Bemowo) i mały wypad poza granice miasta (Babice i okolice Ożarowa). Uczciwy rowerowy dzień. Plus jedna mała kłótnia ze spaliniarzem, co przy tej liczbie kilometrów przejechanych po Warszawie jest czymś oczywistym :)
Wczorajszy dzień z różnych przyczyn nie obfitował w dużą liczbę kilometrów (bynajmniej nie z powodu pogody, choć ta pogorszyła się znacznie), za to obfitował w dużą liczbą pieszych tuptusiów na ścieżce rowerowej na Broniewskiego. Normalnie nie piszę o pieszych na ścieżkach, bo to zjawisko powszechne i pisać nie ma o czym, ale wczoraj tych tuptusiów było naprawdę mnóstwo i aż w głowę zachodzę, jaka jest przyczyna. Może uznali, że skoro jest zimno, lekko mży i jest ciemno po 16, to nikt już na rowerze nie jeździ? Oj jeździ jeździ, drogie tuptusie :)
Co ciekawe, tuptusie stanowili cały przekrój społeczeństwa. Młode dziewczyny, starsi panowie, faceci w średnim wieku, ludzie elegancko odziani i flejtuchy w brudnych łachach... No wszyscy :)
Ciekawe, co przyniosą kolejne dni.
PS. Żadnej ciekawej trasy nie zrobiłem. Wszystkie kilometry nabite w Warszawie.
Rano to co zwykle - dłuższa przejażdżka przed pracą, tym razem 27 km. Najpierw dużo kilometrów po Bielanach, potem jazda przez Bemowo na Jelonki i stamtąd do roboty na Wolę. Po pracy jadę do domu, po czym dużo krążę po Bielanach, robiąc w efekcie 61 km w ciągu dnia. W sumie dzień jak codzień.