Tour de Grudziądz & Chełmno

Niedziela, 13 stycznia 2013 · Komentarze(24)
Kategoria Ponad 117 km
Ostatni dzień mojej trzydniowej wyprawki (słowo "wyprawa" mimo wszystko byłoby na wyrost, bo wyprawa kojarzy mi się z tygodniowym kręceniem) potraktowałem lajtowo. Ruszyłem ze Sztumu w stronę Bydgoszczy, ale nie spinałem się na tę Bydgoszcz, dopuszczałem możliwość zakończenia trasy wcześniej, bo po dwóch dniach ostrzejszego kręcenia czułem to i owo w nogach. A więc do rzeczy:

1. Sztum, Kwidzyn i śnieżna gmina Sadlinki

Ze Sztumu ruszam na południe, na Kwidzyn i dalej na Grudziądz. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka w Sztumie:



Sztum w ogóle znam świetnie, bo mam tam sporo rodziny, m.in. mój ojciec pochodzi ze Sztumu :) Oj, ile wakacji w tym Sztumie spędziłem...

Dobra, sentymenty sentymentami, a tu jechać trzeba. Jedzie się przyzwoicie, droga na Kwidzyn dobrze odśnieżona, tylko podjazdy dają czasem w kość, pagórkowato tam trochę. No dobra, Himalaje to nie są, ale dla chłopaka z płaskiego jak deska Mazowsza, typowego "nizinnego turysty" (spotkałem się z takim określeniem na BS-ie) to i tak coś. W końcu dotaczam się do Kwidzyna, tam czas na małe zakupy.

W Kwidzynie zdjęć nie robię, jakoś mi się nie chce, pogoda brzydka, a i sam Kwidzyn bez rewelacji. Podobno przed wojną był ładniejszy, ale towarzysze radzieccy, którzy zawitali tam w 1945 r., mieli ciągoty piromańskie, a do pieczołowitej odbudowy nikt po wojnie nie miał głowy. Nie twierdzę, że ten Kwidzyn jest jakiś strasznie brzydki, ale nie urzekł mnie na tyle, aby cykać foty. Urzekło mnie natomiast to:



Jedno muszę Niemcom oddać - linie kolejowe budowali z rozmachem.

Ta szosa i wiadukt to już za Kwidzynem, to trasa do wsi Sadlinki - zboczyłem z głównej drogi, żeby wrzucić dodatkową gminę do kolekcji, gminę leżącą na uboczu głównych dróg. Zaliczam owe Sadlinki uczciwie i dogłębnie, jedzie się ciężko, sypie coraz większy śnieg. Za Sadlinkami zaczyna się las i takie coś:



I wiecie co? Zaczyna mi się to podobać! To nic, że tempo jazdy mizerne. Jak powiedziałem, dzień traktuję lajtowo i się nie spinam, a jazda w tej scenerii jest fantastyczną odmianą po dwóch dniach spędzonych na drogach krajowych w towarzystwie TIR-ów. We wsi Gardeja...



...dojeżdżam w końcu do głównej drogi na Grudziądz.

2. Przez śniegi i wioski do Grudziądza

Za Gardeją wjeżdżam w woj.bydgoskie (formalnie kujawsko-pomorskie) i znów zbaczam z głównej trasy, aby pozwiedzać sobie gminę Rogóźno. Toczę się zaśnieżonymi drogami przez jakieś zadupia i jest świetnie! Chyba naprawdę miałem dość dróg krajowych, skoro toczenie się po śniegu z żałosną prędkością tak mi się spodobało. Nawet gleby żadnej nie zaliczyłem, parę raz mną bujnęło, ale utrzymałem maszynę. W końcu wracam jednak znów do głównej szosy i osiągam Grudziądz, bodajże najmniejsze w Polsce miasto z tramwajami:



No wiem, tramwaju nie widać, ale nie chciało mi się czekać, aż jakaś drynda przyjedzie :)

Centrum Grudziądza niestety omijam, bo droga do centrum prowadzi po kostce brukowej. 21.wiek i taki szajs? Nie, daruję sobie, omijam zabytkowe centrum bokiem, fotek nie będzie.

Grudziądz ciągnie się chyba przez 10 km, w końcu mijam miasto i jadę dalej przez Stolno na Chełmno.

4. Chełmno - pooooodjazd

Średnio się jedzie na Chełmno, lodowaty wiatr nie chce wiać mi w placy, czasem zawiewa w twarz. jest też parę męczących podjazdów. Dochodzę do wniosku, że nie będę telepał się aż do Bydgoszczy, tylko skończę bieg w Chełmnie i złapię jakiś autobus, który dowiezie mnie do pociągu w Bydgoszczy lub Toruniu. W międzyczasie zachodzi słońce:



Jestem już zmęczony, a tu natykam się na solidne podjazdy. Pierwszy przed wsią gminną Stolno - pokonuję. Drugi między Stolnem a Chełmnem - pokonuję większość, po czym odpuszczam sobie i podchodzę z buta. Następnie w Chełmnie dłuuugi zjazd, a potem... podjazd! Tym razem zawziąłem się - nie podejdę z buta, będę się męczył, będę zdychał, a zrobię ten podjazd rowerem. Bo tak! I zrobiłem, zmęczony wtaczam się na starówkę i rynek:



Następnie ustalam, gdzie jest dworzec autobusowy, pół godziny do odjazdu autobusu do Torunia spędzam w barze, jem i rozgrzewam się grzanym browarkiem.

5. Toruń - z duszą na ramieniu przez most na Wiśle

Rower nie mieście się do autobusowego bagażnika, ale kierowca nie robi problemów, pozwala wtaszczyć sprzęt do środka, dopłacam tylko 3 zł za bagaż. Dojeżdżam do Torunia, jadę na dworzec kolejowy. Mróz jest potężny, autobus był nieogrzewany, więc jak wysiadam, to szybko przemarzam, marzną paluchy i ręce, choć są w rękawiczkach. Dworzec kolejowy mieści się po drugiej stronie Wisły, kieruję się na most. Jest zwężenie do jednego pasa , bo mosty jest wąski, więc niech tam, odpuszczę spaliniarzom i przejadę częścią pieszo-rowerową.

I tu zaczynają się schody, bo jest piekielnie ślisko na tym pieszo-rowerowym ciągu. Przewrócenie się w lewo grozi przydzwonieniem głową w żelazną konstrukcję mostu. Przewrócenie się w prawo grozi władowaniem się w niską barierkę mostu - na tyle niską, że łatwo znaleźć się w lodowatej Wiśle. Jadę powolutku i ostrożnie, a adrenalina skacze na tyle, że przestaje mi być zimno, rozgrzewam się w mgnieniu oka :) Jeszcze tylko odstanie 20 minut w kolejce po bilet (czynne jedno okienko) i można jechać do Warszawy.

6. Warszawa - ziemia jest płaska!

Po turlaniu się 3 dni przez pagórki na nowo okrywam w Warszawie, że świat jednak może być płaski :) Przez puste wieczorową porą miasto jedzie się rewelacyjnie. Jak płasko! Jak pięknie! Wycieczkę kończę mocnym akcentem - 500 metrów od domu... łapię gumę.

Ale mam szczęście z tymi gumami, co nie? :)

7. Pranie czyli test licznika :)

Jeśli potrzebujecie naprawdę wodoszczelnego licznika, to z czystym sumieniem polecam Sigmę 906. Przetestowana w praniu. Do testu użyte zostały:

- pralka automatyczna firmy Bosch
- proszek Bryza Color
- pranie w 40 stopniach, czas prania ok. 1 godz. i 10 min., wirowanie 1000 obr./ min.

Nie, test nie był zamierzony, po prostu niedokładnie opróżniłem kieszenie, gdy po podróży wrzuciłem do pralki ciuchy. W każdym razie licznik wytrzymał test i wciąż działa.

I to koniec przygód, dodaję mapkę:

Komentarze (24)

@Savil, dziecinko, Łukasz o gumach rowerowych pisze, a one wpływ na dzietność mają niewielki:)

yurek55 13:30 sobota, 19 stycznia 2013

Wielki szacun za taką trasę w taką pogodę!
Widzę, że też zauważyłeś że bocznymi drogami przyjemniej - a i zdrowiej, bo bez wdychania spalin.

barklu 13:04 sobota, 19 stycznia 2013

Przeczytałam podróż i jestem pełna podziwu *.*

Głównie podziwiam, że chce Ci się tak samemu jeździć. Ja sama jeżdżę dojazdowo, skądś dokądś. Dłuższe wyprawy tylko w towarzystwie.

"No risk no fun" i żadnych zapasowych gum - dużo masz dzieci? ;)

Savil 11:24 sobota, 19 stycznia 2013

Hehe, jutro raniutko znów jadę w podróż :) Ale tym razem tylko jednodniową, jutro wieczór wracam. Ale ponad setka km powinna wpaść.

lukasz78 19:05 piątek, 18 stycznia 2013

Ojjj dość dawno tu nie zaglądałem a tuuuuuu....łoooo matko Łukasz czapka z głowy przed Toba i szacun ogromny. Ty koleszko masz fantazje naprawdę :-) Powodzenia i dużo zdrówka życzę

Gozdzik 07:48 piątek, 18 stycznia 2013

Dzięki :) No niestety, w życiu nie można mieć wszystkiego..
Trzeba się cieszyć z tego co się ma, choć wiadomo, zawsze mogłoby być lepiej.
PS. U Ciebie zawsze jest ciekawie :-)

kwiatuszek 06:53 piątek, 18 stycznia 2013

Kwiatuszek, cieszę się, że Ci się tup podoba, zachęcam do częstych wizyt, oczywiście nie zawsze będzie tu tak ciekawie, ale raz na 3-4 tygodnię robię zwykle jakąś dłuższą traskę, więc będzie o czym czytać :)

Limit, niestety z kasą i czasem to jest ten problem, że tylko nieliczni szczęśliwych mają jedno i drugie na raz :) Ja w swoim życiu miałem albo czas albo kasę, ale jednego i drugiego naraz to jeszcze nigdy.

lukasz78 21:03 czwartek, 17 stycznia 2013

Tak czytam i się mi wspominają niektóre wymienione przez Ciebie miejsca co to je z gozdim89 w zeszłym roku odwiedziliśmy podczas naszego rajdu nad morze :-)
Ehh... mieć tak worek kasy i w pip czasu to by się człowiek powłóczył po kraju. Z perspektywy rowerka to ta Polska nie jest taka zła. Czasem tylko ludzie do dupy.

limit 18:11 czwartek, 17 stycznia 2013

Napewno w kolarstwie przygodowym nie miałbyś sobie równych;)
Poza tym czytanie Twojego bloga wciąga i uzależnia, wiesz? (a opisywane przez Ciebie przygody potrafią momentami podnieść dawkę adrenaliny).
A tak w ogóle to cieszę się, że znalazłam tak fajny portal rowerowy. Odkryłam go niejako przez przypadek- nikt nie potrafił mi udzielić odpowiedzi na pytanie, kiedy zostały oddane do użytku baseny Gwardii i dopiero Pan Krzysztof okazał się prawdziwą skarbnicą wiedzy w tym wydawać by się mogło egzotycznym klimacie.
A dzięki innym użytkownikom Bikestats poznałam też inne ciekawe miejscówki i trasy no i mogę poczytać relacje z wypraw o jakich mi się nawet nie śniło :-)

kwiatuszek 06:49 czwartek, 17 stycznia 2013

I właśnie ze względu na klimat lubię takie wojaże, fascynuje mnie tzw. Polska lokalna.

Co do trasek rzędu 400 km, to zamierzam taką zrobić latem, żeby w ogóle zobaczyć, czy się do tego nadaję. Mam nadzieję, że tak, ale nie ma co gadać, tylko trzeba spróbować.

lukasz78 19:28 środa, 16 stycznia 2013

Lubię takie wojaże za możliwość dogłębnego zwiedzania danego regionu...
Najfajniej jest jak ucieknie Ci ostatni pociąg z jakiegoś zapipizdowa i trzeba jechać nocą przez wiochy i robić odpoczynki na stacjach benzynowych, często rozmieszcznnych gdzieś pod lasem lub na całkowitych odludziach (postój na stacji ma same plusy: jedyne oświetlone i względnie sterylne miejsce w promieniu kilkudziesięciu km, całodobowy sklep, czasem hotdogi, zawsze ciekawe dyskusje z lokalsami przyjeżdżającymi po piwo)... Jak już wiadomo, że czeka mnie jazda nocą przez nieoświetlone lasy i wiochy to robię przystanek w jakimś barze-spelunie. Biorę browarka, kiełbasę i/lub hamburgera (ale i tak żurek i świerzonka w zajazdach dla tirowców rządzą!) do tego zawsze wywiązuje się jakaś ciekawa dyskusja z obsługą i miejscowymi klientami, czasem można Ligę Mistrzów obejrzeć... Korzystam ze światłą i przebieram się w nocną czołówkę i odblaski na kostkach i jazda.

Tak... takie trasy mają zawsze niesamowity klimat...
A takie miasteczka lubię najbardziej: http://www.youtube.com/watch?v=gc1qmdb_wPk

Gość m. 18:16 środa, 16 stycznia 2013

Na ultramaratonach lżejszy rower się oczywiście przydaje, ale aż tak wiele na nim nie zyskasz, gór tak wiele tam nie ma, zdecydowana większość trasy jest płaska. Bardziej się przydaje właśnie odporność psychiczna i wytrzymałość, a także umiejętność jazdy z niewielką liczbą postojów. Limit czasowy nie jest wyżyłowany, góry niewielkie - to dla zrobienia dla każdego dużo jeżdżącego na rowerze człowieka; oczywiście trzeba trzeba przejechać parę tego typu tras po 400-500km - czyli całonocne, bo to jednak inna para kaloszy niż dzienne 200-300km

wilk 16:54 środa, 16 stycznia 2013

Imponująca wyprawa.

michuss 14:28 środa, 16 stycznia 2013

Co do BB Tour, to najpierw musiałbym kupic znacznie lżejszy rower i solidnie potrenować podjazdy, ale kto wie, może się kiedys skuszę?

A jednak- tak trzymaj! Trening czyni mistrza :-) A ja planuję na wiosnę założyć tu swoje konto :-)

kwiatuszek 13:21 środa, 16 stycznia 2013

A poza tym zamki sa elementem dziedzictwa niemieckiego, a nie polskiego, ot co :)

lukasz78 11:44 środa, 16 stycznia 2013

Nie ma fot zamków, jestem raczej miłośnikiem teraźniejszości niż przeszłości, od zamków chętniej focę bloki mieszkalne :)

Co do BB Tour, to najpierw musiałbym kupic znacznie lżejszy rower i solidnie potrenować podjazdy, ale kto wie, może się kiedys skuszę?

lukasz78 11:43 środa, 16 stycznia 2013

a gdzie foty zamków?

Gość 11:40 środa, 16 stycznia 2013

Na pewno odnosił byś duże sukcesy w kolarstwie ekstremalnym. Przy takiej wytrzymałości i psychice możesz startować śmiało w ultramaratonie Bałtyk-Bieszczady Tour (1008 km Świnoujście – Ustrzyki Górne). Nie myślałeś o tym?

yurek55 09:09 środa, 16 stycznia 2013

SZACUN! :D

Lucasus 07:58 środa, 16 stycznia 2013

Raczej kolarstwo przygodowe :))

lukasz78 07:13 środa, 16 stycznia 2013

Bardzo ładna wyprawa. A gleby, laczki, policjanci i inne... No cóż przygody muszą być. Gdyby istniała kategoria Kolarstwo Wytrzymałościowe miałbyś sukcesy :)

romulus83 22:48 wtorek, 15 stycznia 2013

Nóżka ma długość wystarczającą, tylko coś tam się już wyrobiło, poluzowało i stąd takie nachylenie roweru. Przy najbliższym kapitalnym remoncie roweru, który zbliża się nieubłaganie, nóżkę wymienię.

Samochodem to ja tej traski nigdy nie robiłem z wyjątkiem odcinka Sztum-Kwidzyn, w Grudziądzu i Chełmnie byłem pierwszy raz w życiu. Chełmno jeszcze kiedyś odwiedzę za dnia, bo to piękne miasto.

lukasz78 21:04 wtorek, 15 stycznia 2013

Część tej trasy pokonałem latem...samochodem:)

yurek55 20:57 wtorek, 15 stycznia 2013

Gratuluję wyprawy - dla mnie to wyprawa. Weź tę nóżkę wymień na dłuższą... ;)

kes 20:55 wtorek, 15 stycznia 2013
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa lkazd

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]