Tour de Olsztyn czyli 205 km na mrozie

Sobota, 8 grudnia 2012 · Komentarze(18)
Kategoria Ponad 117 km
Tego chciałem. Chciałem zaliczyć trochę gmin i kolejne miasto wojewódzkie. Były Kielce, był Lublin, Bydgoszcz razem z Toruniem, Poznań był, Łódź... Nie było Olsztyna. No to trzeba było braki nadrobić :)

1. Tour de Legionowo i skakanie po peronach

Najazd na Olsztyn postanowiłem rozpocząć od Ciechanowa, jako że gminy między Warszawą a Ciechanowem miałem już zaliczone. Do Ciechanowa pojechałem pociągiem... Nie, nie z Warszawy, z Legionowa. Ode mnie z domu na dworzec w Legionowie jest zaledwie 17 km, to co miałem nie skorzystać? Wyruszyłem po 6 w ciemnościach, dopiero w samym Legionowie zaczęło się pomału przejaśniać.



Nie wiedziałem, na którym peronie się ustawić. W kasie informacji brak (był tylko rozkład KM, ja jechałem TLK), w przejściach na perony też brak. Pytam jakiegoś faceta, wskazuje mi peron i mówi, że on też na ten pociąg. Na peronie trochę osób, podjeżdża skład KM, jakaś SKM-ka... W końcu wtacza się z impetem "mój" pociąg, ale... na sąsiedni peron! Trzeba skakać przez tory.

Potem facet (ten, co mi wskazał peron) tłumaczył mi, że pociąg podjechał nie tu, gdzie podjeżdżał zwykle. Coś musiało być na rzeczy, bo przez tory skakało jeszcze kilka osób. Z rowerem jedynie ja :) Zeskok z peronu z ciężkim rowerem w rękach, dałem radę, ustałem, bieg z rowerem przez tory, wrzucenie roweru na wysoki peron (tak, wysokie są w Legionowie), wdrapanie się samemu na peron, bieg... Uff, zdążyłem. Polska kolej znów zafundowała mi dodatkowe atrakcje w cenie biletu :)

2. Jazda z poślizgiem

Dojeżdżam do Ciechanowa, ruszam, jadę lokalnymi drogami po pięknej szklance. Jeden fałszywy ruch i leżę, mam tego świadomość. W pewnej chwili postanawiam się zatrzymać na chwilę, odruchowo chyba musiałem nacisnąć m.in. przedni hamulec i... Piękny poślizg i gleba oczywiście :) Niegroźna na szczęście. Glebnąłem tutaj:



A tu kolejny zimowy pejzaż, tu już nie glebnąłem:



3. Przez Północne Mazowsze

Mazowsze jak Mazowsze, płasko :) Jadę już główniejszymi drogami, są odśnieżone, jedzie się przyjemnie, wiatr nie dokucza. Najpierw mijam Przasnysz, takie typowe prowincjonalne miasteczko, jakich w Polsce pełno:



Podobno mój rowerek Kross pochodzi z Przasnysza. A więc właśnie wrócił do domu :)

Dalej jadę sobie przez skute mrozem słabo zaludnione tereny...



...aż docieram w woj.warmińsko-mazurskie:



Nie podobają mi się te "regionalne" nazwy województw, co to my Niemcy jesteśmy? Powinno być warszawskie, olsztyńskie, katowickie, poznańskie itd. Ogólnie jestem zwolennikiem ustroju unitarnego i zacierania granic między regionami, ale to temat na szerszą dyskusję. Kiedyś będzie o tym notka na blogu.

3. Kryzys pod Wielbarkiem i... kuchenne rewolucje

Wjechawszy w woj.olsztyńskie (no dobra, warmińsko-mazurskie, aczkolwiek piszę to niechętnie) mijam ostatnią historycznie mazowiecką wieś Janowo (chociaż obecnie w woj.warmińsko-mazurskim), przejeżdżam jakąś rzeczkę (do 1945 roku graniczną) i zaczynają się Mazury ze swoimi poniemieckimi domkami:



Fajnie się jedzie przez wioski, tylko doskwiera głód i stopniowe odwodnienie. Latem to wszystko jest proste - bierze się zapas żarcia i picia i spożywa po drodze. Na mrozie sensu wielkiego to nie ma - jedzenie zamarza na kość, napoje tak samo. A więc miałem w torbie rogala z czekoladą, którego nawet nie tknąłem (już poprzedni, zjedzony 2 godziny wcześniej, był bardzo niesmaczny z powodu dużego wychłodzenia) oraz napój energetyczny, zimny jak cholera. W końcu dojeżdżam do jakiejś główniejszej drogi, do Wielbarka według tabliczki 12 km, a po obu stronach...



Las, las i las. Fatalna sprawa. Monotonia krajobrazu dobija, jechać mi się nie chce, robię przystanki, w końcu otwieram zmarznięty napój energetyczny, piję drobniutkimi łykami, pomaga. Czuję przypływ energii, dojeżdżam do Wielbarka, rozglądam się za jakąś gastronomią.

Tuż za Wielbarkiem przy drodze na Szczytno jest! Widzę zajazd o wdzięcznej nazwie "Leśniczanka", wchodzę. Zamawiam schabowego z ziemniakami, grzane piwo na rozgrzewkę i wodę mineralną. Spodziewałem się nędznej butelczyny 0,2 l, jak to w knajpach bywa, a tu miłe zaskoczenie, przynieśli cały litrowy dzbanek. I tak problem odwodnienia został rozwiązany :)

Najadałem się, jadę dalej. Za chwilę widzę szyld z informacją, że lokal jest "po kuchennych rewolucjach". Nie jestem fanem pani Gessler, ale muszę przyznać, że efekt jest - jedzenie smaczne, ceny przystępne, fajny wystrój, miła obsługa... Tak, zawitam jeszcze kiedyś do tej "Leśniczanki", Wam też polecam.

4. Na Olsztyn!

Po wyjściu z knajpy następuje ten jedyny moment, kiedy jest mi zimno, długie siedzenie w rozgrzanym pomieszczeniu zrobiło swoje. Zaciskam zęby, wytrzymuję, szybko się rozgrzewam i po paru minutach jest już OK, a wręcz na tyle ciepło, że czasem nawet... zdejmuję rękawiczki. Syberyjska krew znowu we mnie buzuje :)

Trasa do Olsztyna robi się nieciekawa - droga wojewódzka z dużym ruchem i żadnych krajobrazów nie widać, bo robi się ciemno. Trudno się mówi, kiedyś zawitam na te tereny za dnia i sobie dokładnie obejrzę :)

Tylko Szczytna żal. Żal, że przejechałem je w ciemności i nie mam zdjęć. Bo miasto bardzo ładne, utrzymujące idealne proporcje między poniemieckimi kamienicami a polską zabudową powojenną, którą też bardzo lubię, serio. Gdyby tam były same wypieszczone kamieniczki, to nie byłoby to. Mówię poważnie, każde miasto na ziemiach polskich powinno moim zdaniem wyglądać jak miasto polskie a nie żadne inne. Nie wstydźmy się wzniesionych za komuny bloków, to też element naszej historii i naszego dziedzictwa. Zresztą te w Szczytnie były ładnie odnowione. I dlatego Szczytno mi się spodobało - ma idealne proporcje między dawnym niemieckim porządkiem i współczesnym polskim duchem :)

Do Szczytna jest płasko, za Szczytnem zaczyna się trochę pagórków i tak już zostanie do samego Olsztyna. Nie lubię podjazdów, ale te górki pokonuje mi się łatwo, bo... jest ciemno i ich nie widzę :) Dzięki temu nie rozklejam się, tylko po prostu kręcę i biorę je jeden za drugim.

Jadąc, oddaję się rozmyślaniom, że podążam trasą, którą podążała Armia Czerwona w styczniu 1945 r., kiedy to po przełamaniu obrony niemieckiej pod Przasnyszem wlała się w zimowej scenerii szeroką ławą na Warmię i Mazury. I bardzo dobrze, ludność niemiecka (dla zmyłki zwana czasem mazurską) dała drapaka i na zrekultywowanej glebie (gdzie rekultywacja polegała na usunięciu ludności, która swego czasu wybrała Niemcy) mogła znów zakwitnąć polskość :)

Wiem, nie brzmi to dobrze (a już na pewno nie brzmi to poprawnie politycznie), ale nie posługujmy się obecną perspektywą czasową, tylko perspektywą z tamtych lat. Nie z roku 2012 a z roku 1945, gdy Polska dopiero co straciła kilka milionów obywateli, a Warszawa dopiero dogasała. I wtedy stanie się jasne, dlaczego z tymi, którzy mogli swego czasu wybrać Polskę a wybrali Niemcy, nikt się w 1945 r. nie pieścił. Nie ma, że boli.

5. Olsztyńska dworcowa prohibicja

Wjazd do Olsztyna jest fatalny. Niby jest tabliczka z nazwą miasta, a tu dalej ciemno, głucho, górki, zakręty, droga robi się dziurawa... Ale za 2 km zaczyna się normalne miasto, pojawiają się szerokie ulice i to, co kocham, czyli blokowiska. I w takiej scenerii dojeżdżam na dworzec, jadąc przez fajne polskie miasto. Poniemieckie skorupy widziałem dopiero z okien pociągu.

Na dworzec docieram o 18:43 (według dworcowego zegara), pociąg odjeżdża za kilkanaście minut. Zdążam jeszcze zjeść hamburgera w jakimś barze, chcę też kupić piwo na drogę, a tu się dowiaduję, że na dworcu jest... prohibicja. I nigdzie piwa nie kupię. Życie chłoszcze :)

Jeszcze tylko pamiątkowa fotka z dworca, aby nikt się nie czepiał, że ściemniam, jako że czepialstwo zrobiło się ostatnio modne na BS:



6. Warszawa

Z Olsztyna dojeżdżam pociągiem na Centralny z zaledwie 15-minuotwym opóźnieniem, jak na polską kolej to świetny wynik :) Brakuje mi kilku kilometrów do "dwusetki", ale podczas 9-kilometrowej podróży z Centralnego na Bielany rozwiązuję i ten problem.

Ufff, najechałem się...

A na koniec mapka:

Komentarze (18)

O awariach po prostu nie myślałem :)

Co do jazdy, to raczej siłą mięśni, siła woli też oczywiście jest, ale ja jestem dziwny czlowiek, mianowicie nie lubię upałów, za to lubię mróz i mrok. Więc jazda w mróz jest jazdą normalną dla mnie, wsiadam i jadę. Za to w upał nie chce mi sie, robię się senny i leniwy. Porównajcie moje przebiegi z lipca i sierpnia z tymi z lutego i listopada - zgadnijcie, które są większe :))

lukasz78 22:00 wtorek, 11 grudnia 2012

Znając życie Łukasz jechał w połowie na sile mięśni, a w połowie na sile woli.

Savil 21:40 wtorek, 11 grudnia 2012

To trzeba być prawdziwym cyborgiem na taką trasę, nie ma dwóch zdań. A jakby tak trzeba było jakąś awarię gołymi rękami usunąć? Mnie od samego czytania i oglądania zdjęć się zimno robi, brrr! A jeszcze takie pustkowia i ciemności, nie, to nie dla mnie

yurek55 21:28 wtorek, 11 grudnia 2012

Nawierzchnia była czarna mniej więcej na 80-85% trasy - celowo jechałem głownie ważniejszymi drogami, te boczne zostawię sobie na ładniejsza pogodę :)

Co do województw, to jestem zwolennikiem obecnej ich liczby (może opolskie i lubuskie jako najsłabsze bym ciachnął), ale korekcji granic - np. północne powiaty mazowieckiego włączamy do olsztyńskiego i już mamy piękną niehistoryczną granicę :)

lukasz78 16:41 wtorek, 11 grudnia 2012

Wielki szacun! Nawierzchnia niby czarna, ale jak widać miejscami wredna.

barklu 16:26 wtorek, 11 grudnia 2012

Trzeba mieć fantazję - a takie województwa jak kiedyś typu ciechanowskie, łomżyńskie itd. to za wyszukane nie były ;) A teraźniejsze jak dla mnie są sporo ciekawsze, historycznie znacznie sensowniejsze, choć nie zawsze się do końca pokrywają z rzeczywistością - ale to efekt bardziej polityczny, przy ich powoływaniu było mnóstwo targów; co widać najlepiej na przykładzie kujawsko-pomorskiego, które ma dwie stolice Bydgoszcz i Toruń (w jednym jest urząd wojewódzki, w drugim sejmik)

wilk 15:36 wtorek, 11 grudnia 2012

kdk - wiele zależy od podejścia. Najlepiej jet upajać się własną wspaniałością. Trochę to na poziomie podstawówki, ale działa. Plus dusza odkrywcy polarnego. I ta wielka frajda, kiedy marznący na przystanku/tkwiący w korkach ludzie patrzą z podziwem i niedowierzaniem. Od razu się humor poprawia ^.^

Savil 12:48 wtorek, 11 grudnia 2012

Głowno już zaliczyłem, ale zupy chmielowej w Głownie jeszcze nie, więc jest to dobra koncepcja :) A warunki do jazdy nie były złe, bo nic z nieba nie padało :)

lukasz78 09:01 wtorek, 11 grudnia 2012

Łukasz bój ty się Boga i partii... tyle kilometrów w takich warunkach to??? to przeciez wszelkie członki odpadają od zimna :-).... Duuuuuuży Szacunek i podziw. Mnie ciezko z domu wyjśc aby do pracy pojechać, a w weekend to już tylko obowiązek spacerowania z sunia jest, a nie takie wybryki rowerowe :-). Trzymam kciuki i życze dużo zdrówka.....
PS.
Może kiedyż (ale podkreślam że latem :-) ) będziesz miała ochotę gm. Głowno zaliczyć to daj znać z przyjemnością na zupę chmielową zaproszę :-)

Gozdzik 07:29 wtorek, 11 grudnia 2012

Nie prościej było kupić sobie trenażera i na nim śmignąć sobie do Olsztyna ? Do 1975 województwa właśnie tak się nazywały. Radom był w kieleckim, teraz wymigał się i przeniósł do Mazowieckiego. Łódzkie i Lubelskie nie mają swojej nazwy. W Szczytnie mieszkał i spoczywa Krzysztof Klenczon. Zazdroszczę kondycji i determinacji - mnie się już nie chce.

kdk 07:11 wtorek, 11 grudnia 2012

Województwa obejmują sobą nie regiony, lecz co najwyżej określone obszary wokół miast, np. w tzw. woj.śląskim jest mnóstwo miast nieśląskich - Sosnowiec, Częstochowa, Żywiec... W tzw. podlaskim jest mazowiecka Łomża, a w tzw. mazowieckim podlaskie Siedlce czy Sokołów Podl. Województwa obejmują co do zasady obszary powiązań funkcjonalnych a nie regiony historyczne, więc z tymi nazwami "regionalnymi" nalezałoby sobie dac raz na zawsze spokój.

Co do Nasielska, to pamiętam z dzieciństwa, że tam kiedyś zmieniano lokomotywę z elektrycznej na spalinową na trasie do Gdańska.

lukasz78 07:00 wtorek, 11 grudnia 2012

Szacun przez duże "S":)

Lucasus 06:35 wtorek, 11 grudnia 2012

Wysokich peronów Legionowo dorobiło się tak jak cała linia do Nasielska w 1972 roku.

oelka 03:33 wtorek, 11 grudnia 2012

Jest zdjęcie roweru w miejscu gleby, a nie ma glebniętego Ciebie... chociaż jakaś sweet focia? ;)

Co do województw - województwo obejmuje sobą region a nie tylko miasto, więc dla mnie logiczne jest, że nazywa się od całego regionu, a nie tylko od miasta. U nas zbytnich granic nie ma. Wyłącznie zanikająca gwara.

W takich malutkich miejscowościach można o źródło jedzenia zapytać lokalnych - albo wskażą, albo zaproszą i nakarmią, opowiedziawszy jeszcze historię wsi.

Savil 23:31 poniedziałek, 10 grudnia 2012

inspirujące.

Memento 23:26 poniedziałek, 10 grudnia 2012

Są żelazne punkty mojego "paliwa" - parówki Sokołów z ketchupem pikantnym Włocławek (ostatecznie mogą być Pudliszki) na śniadanie, dwa browary przed snem i napój energetyczny około 10 :) A reszta to już dowolne kompozycje.

lukasz78 21:47 poniedziałek, 10 grudnia 2012

Nie wiem na co chodzisz ale musi dobre być bo w takich warunkach 2 setki ukręcić to nie byle co. Szacun i graty :-)

limit 19:37 poniedziałek, 10 grudnia 2012
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa owduz

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]