Szarością powiało, co nie?
No bo spójrzmy, jeszcze niedawno smażyłem sążniste teksty, które przyciągały czytelników i komentatorów, a dziś smędzę takie nudy, że wszyscy pouciekali :) Dobrze, że z rowerowaniem trzymam formę i po spadku przebiegów (spowodowanym "urodzinnianiem się") wracam do dawnej dyspozycji. Dawnej czyli lepszej.
Poniedziałek zaczął się co prawda nieciekawie, bo lejącym deszczem. Lało tak mocno, że aż zdradziłem swoje ideały i zamiast pojechać do pracy rowerem, podjechałem tylko na przystanek tramwajowy, wstawiłem rower do tramwaju i w ten sposób dotarłem do roboty. Nie, samochodem nie pojechałem, aż tak nisko jeszcze nie upadłem, nawet lejący deszcz nie uczyni ze mnie spaliniarza :)
Potem Najwyższy ulitował się nade mną, zakręcił kurek z wodą i w ten sposób mogłem podreperować swój kilometraż. Dzień co prawda piękny nie był - poniżej dowód (jakaś ulica na Woli, której nazwy zapomniałem i nie chce mi się szukać)...
...ale nie padało i to było najważniejsze.
I tak minął kolejny dzień na naszej szarej Zielonej Wyspie, gdzie człowiek się nie liczy i jest traktowany jako nędzny trybik w coraz bardziej rozklekotanych machinach, oliwionych co prawda co jakiś czas lepszej lub gorszej jakości smarem (w Polsce trzeba smarować, smarowanie jest ważne). Ale o tym już innym razem, jak mnie wena najdzie. Na razie zapamiętajcie jedno - ważny jest smar i ważne są plecy. Czasem ważniejsze, niż głowa.
Szarością powiało, co nie?