W deszczu przez Lubelszczyznę czyli od baru do baru

Sobota, 27 października 2012 · Komentarze(13)
Kategoria Ponad 117 km
Plany były ambitne. W sobotę miałem przemieścić się z Lublina aż za Sandomierz, w niedzielę uderzać na Kraków. Ale też warunki pogodowe miały być inne. W sobotę pod Lublinem miał być śnieg, w niedzielę między Sandomierzem a Krakowem miało być słonecznie. Miało...

Od razu mówię - planów nie zrealizowałem, ponadto okrutnie zmokłem i zmarzłem, sprzęt też nawalał. A mimo to jestem zadowolony. Dlaczego? Zaraz się dowiecie. Ale po kolei...

Jadę na Centralny, ładuję się w poranny pociąg do Lublina, wysiadam. Śniegu, co to miał padać, brak, jest temperatura zdecydowanie dodatnia, leje deszcz. Mimo to ruszam, bo co robić? Jadę, przedmieścia Lublina wyglądają tak:





Jest paskudnie. Ponadto notuję jeszcze w Lublinie pierwszą awarię, pęka linka od przedniego hamulca. Dobrze, że od przedniego a nie tylnego, zawsze to jakiś plus. Wytrzymała biedaczka 33 tys. km, nadszedł jej czas. Leje. No nic, staram się jakoś zmotywować do jazdy, wmawiam sobie, że skoro jadę rowerem w taką pogodę, to jestem hardkorem, debeściakiem itp. :) Oczywiście szybko staję się mokry. W butach mokro, spodnie mokre, nawet sweter pod kurtką zaczyna nasiąkać... Dużo mojej winy, nie przygotowałem się na taki deszcz. To nic, że nie zapowiadali, rowerzysta musi być przewidujący. To pierwszy plus wycieczki, mam nauczkę.

Gdzieś po 40 km mam dość, marzę o ogrzaniu się w jakiejś gospodzie. Co gorsza zaczyna szwankować licznik. Musiało drania zalać, co jakiś czas gubi impulsy. Trzeba się zatrzymać, przetrzeć styki, wtedy chodzi dalej. I tak co chwila. Denerwuje mnie to, ale dokładność pomiaru jest dla mnie kluczowa, już tak mam. Więc staję i przecieram. W końcu docieram do większej wsi Chodel, ujechawszy 50 km. Licznik przestaje działać. Ale to nic, w Chodlu odkrywam lokal o pięknej nazwie Gold Bar. Wchodzę.

Jem kiełbachę, piję grzane piwo, jest dobrze.



Po godzinie ubieram się, chcę jechać dalej, choć pada. Ale licznik nadal nie działa. Wyjmowanie baterii i ponowne wkładanie nic nie daje. No to nie jadę, wracam do baru.

W barze zajmuję strategiczne miejsce przy kominku. Suszę się, suszę też licznik. Odkrywam kolejny plus wycieczki - ludzie. Normalni zwykli lokalsi w różnym wieku, ale gadając z nimi odkrywam, że wycieczki to też ludzie, a nie tylko tłuczenie kilometrów i zaliczanie kolejnych gmin. Fajnie się z tymi ludźmi gada. Siedzę przy tym kominku i jest mi dobrze. Wypijam jeszcze dwa grzańce. Co jakiś czas wyglądam za okno. Leje.

W barze przesiedziałem od 12:30 do 17. O 17 wyglądam za okno i... nie pada! Żegnam się z lokalsami, ruszam. Jeszcze tylko sprawdzam licznik ogrzany przy kominku. Działa! Ruszam w suchych ciuchach. Ściemnia się.



Nie pada i to jest najważniejsze. Motywacja ostro w górę. Jest już kompletnie ciemno, mijam kolejne miejscowości. Szkoda, że w ciemnościach, nie będzie zdjęć. Bo np. taki Urzędów ładnie wyglądał i byłoby co focić.

A po godzinie... Niestety stało się. Najpierw nieśmiało, potem coraz mocniej... Znów pada. Leje. Wkrótce znów jestem mokry. We wsi Gościeradów wchodzę przemoczony do jakiejś lokalnej knajpy, nie ma kominka, jest czyjeś przyjęcie urodzinowe, nie ma już tej atmosfery Gold Baru. ale jest grzejnik i jest grzane piwo. Czekam, aż przestanie lać, a mogę czekać długo. Wypijam trzy grzane piwa, przecież na trzeźwo nie da się jechać w takich warunkach.

Siedzę tam 1,5 godziny, przestaje padać (cud!), ruszam. Mijam Annopol, przekraczam Wisłę, jadę na Zawichost. Wieje cholernie, ja mokry (przy tym grzejniku niewiele przeschłem), w Zawichoście szukam schroniska, co to miało tam być (innych miejsc noclegowych nie ma), bo do Sandomierza już tego dnia nie dojadę, jest już prawie 23, już mi się nie chcę. Schronisko okazuje się zamknięte, bo działa tylko w wakacje, w budynku szkoły. Obok jest jakiś bieda-dom mieszkalny, taki jednopiętrowy bloczek. Drzwi otwarte. Wchodzę. Na klatce ciemno, zimno, nie ma światła. Myślę, co robić dalej. Nie narzekam, tłumaczę sobie, że żołnierze w okopach obu wojen światowych mieli gorzej - często bardziej morko, zimniej i jeszcze strzelali do nich. Do mnie nikt nie strzela. Poza tym lubię przygody. No to mam przygodę. Chciałem, to mam. Więc w jakiś sposób jestem zadowolony.

Na klatce pełno gratów, ludzie zrobili sobie tam składzik. Jest między innymi jakiś fotel biurowy. Siadam, nakrywam się mokrą kurtką, zasypiam...

O tym, co było dalej, już w kolejnym odcinku :)

Komentarze (13)

Kompletnie nieekonomiczny.

Niewe 10:12 środa, 31 października 2012

Ja już byłem w miarę trzeźwy, jak się tam wbijałem, mam jakiś zwariowany metabolizm :)

lukasz78 10:09 środa, 31 października 2012

Prawdziwa powieść przygodowa! :)
Ciekawe, czy na trzeźwo też byś się wbił do tej rudery...? :>

PS. a może zamiast zabawy w "zalicz gminę" nowe wyzwanie: "zalicz lokal"? ;D

mors 21:10 wtorek, 30 października 2012

Szczęka opada z wrażenia. Jak w dobrym filmie przygodowym.

teich 07:48 wtorek, 30 października 2012

Kolejny odcinek już jest :) A przygody to przygody, nocleg w podejrzanym miejscu jest dla mnie fajniejszy, niż życie spędzone na kanapie.

lukasz78 13:21 poniedziałek, 29 października 2012

Hehe, niezle, niezle;) Faktycznie wycieczka z przygodami, ale takie sa najlepsze :) Z niecierpliwoscia czekam kolejnego odcinka;)

ememka 13:14 poniedziałek, 29 października 2012

No co Wy, tramwajem chciałem pojechać :)

Najgorsze, że się nie schlałem, bo browary dosyć szybko wietrzały z głowy, ot miałem lekko wesołkowaty nastrój i tyle :) A miejsce noclegowe pierwsza klasa, zresztą ja pod tym względem specjalnie wymagający nie jestem, bez ciepłej pierzynki i miękkiego łóżeczka da się żyć.

lukasz78 13:02 poniedziałek, 29 października 2012

Niewe:
Zgubiłeś jeszcze opcję podróży do Lublina. Pewnie chciał pojechać metrem, ale przypadkowo wsiadł w pociąg. :)

Hipek 11:44 poniedziałek, 29 października 2012

Niewe: Mistrzowskie streszczenie :-]

limit 11:33 poniedziałek, 29 października 2012

Krótko mówiąc, schlałeś się i zasnąłeś w przypadkowym miejscu.
Taka wycieczka to ma sens :)

Niewe 11:19 poniedziałek, 29 października 2012

Koło 15 powinienem dodać kolejny odcinek - będzie przejechane tylko 47 km, ale będzie o czym czytać, gwarantuję :)

lukasz78 11:09 poniedziałek, 29 października 2012

:-) Fajnie się czyta. Szkoda, że tak krótko. Generalnie sobota była wyjątkowo paskudna. Miałeś przerwy w deszczu chociaż. U mnie cały dzień jechało równo z wodą.

limit 11:08 poniedziałek, 29 października 2012
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ygasn

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]