110 km po Warszawie
Zaczęło się od 30-kilometrowej przejażdżki przed pracą, gdzie między innymi zajrzałem na Służewiec Biurowcowy. Temat Służewca jest ostatnio wałkowany przez prasę i przedstawiany jako katastrofa komunikacyjna - do tramwajów nie sposób się wcisnąć, a samochody nie mają gdzie parkować. Jak to dobrze, że śmigam na rowerze i tego typu problemy w ogóle mnie nie dotyczą. Inna sprawa, że jakość dróg rowerowych to by mogli w tym rejonie poprawić - ta wzdłuż Wołoskiej ma same zalety i tylko jedną wadę: nie nadaje się do jeżdżenia rowerem. No ale zawsze można śmignąć jezdnią :)
Z pracy wyszedłem nieco wcześniej, najpierw sporo krążyłem po Bielanach i Bemowie, załatwiając parę spraw, potem przez Most Północny przedostałem się na Tarchomin i dalej wgłąb Białołęki, gdzie zwiedzałem takie warszawskie zadupia, jak Choszczówka i Szamocin. Przeciętnemu warszawiakowi te nazwy pewnie nic nie mówią, bo to bardzo daleko od centrum i bardziej tam wiejsko, niż miejsko. Wrzucam 3 foty z tych obszarów:
W końcu dotarłem do ruchliwej ulicy Płochocińskiej, stamtąd znów na Tarchomin i Most Północny, gdzie trafiłem na kolejnego kretyna w samochodzie (tym razem taksówkarza) - kolejny, który odstawił szopkę, tj. najpierw mnie obtrąbił, gdy spokojnie sobie jechałem, później zaczął hamować na widok pokazanego "fucka", by za chwilę... przyspieszyć i pojechać dalej. To już mógł być konsekwentny i na mnie poczekać, jeśli mu coś nie pasowało. Skąd się takie jełopy biorą?
Przez Most Północny dotarłem na Bielany, mając 85 km na liczniku, dokręciłem do 90 i zrobiłem przerwę. Po przerwie zrobiłem sobie objazd bliskiej okolicy, dobiłem do 105 km i myślałem, że na tym zakończę, na zakończenie strzeliłem sobie autoportret (proszę się nie śmiać!) :)
I myślałem, że to już definitywny koniec jazdy, ale pod sam koniec dnia wybrałem się jeszcze do jednego z bielańskich spożywczaków i przy okazji dokręciłem do 110 km.
Uff, koniec...