154 km i podbój Ziemi Płockiej
1. Guma i wulkanizacja czyli głupi ma zawsze szczęście
Zaczęło się fatalnie. Po 29 kilometrach przejechanych trasą gdańską rower nagle zwolnił, za to usłyszałem charakterystyczny i dobrze znany sobie dźwięk. Guma w przednim kole, stało się. A ja bez kluczy, bez pompki, bez zapasowej dętki, no bo po co?
Stało się to wszystko kilka kilometrów od Nowego Dworu Maz., więc postanowiłem pójść tam z buta w nadziei, że tam rozwiążą mój problem. W międzyczasie znalazłem w internecie 2 serwisy rowerowe w Nowym Dworze, lecz w jednym nikt nie odbierał telefonu, a w drugim oświadczyli, że dziś tylko przyjmują rowery, ale nic nie robią. No to dupa. I kiedy tak sobie szedłem do Nowego Dworu, nieco już zrezygnowany, zobaczyłem w jakiejś wiosce zakład wulkanizacyjny. Czynny. Dotąd zakłady wulkanizacyjne kojarzyły mi się z samochodami, ale okazało się, że i dętką rowerową się zajęli i tak po półgodzinnym przymusowym odpoczynku mogłem ruszać dalej. Ja to jednak mam więcej szczęścia niż rozumu.
A na zdjęciu widzicie mój wehikuł podczas przymusowego postoju u wulkanizatora.
2. Lajtowo przez pola Mazowsza
Odzyskawszy zdolność do jazdy, skierowałem się trasą gdańską aż do wsi Kroczewo, bo była tam jedna gmina do zaliczenia :) Następnie lokalnymi drogami dotarłem do głównej drogi Warszawa-Płock, mnkąc radośnie przez zaśnieżone pola Mazowsza. Ten odcinek był totalnie lajtowy, wiatr wiał w dobrą stronę, słonko świeciło, ogólnie elegancko. Ukoronowaniem odcinka był postój w przydrożnym zajeździe, gdzie posiliłem się schaboszczakiem i kufelkiem piwa :)
Zdjęcie przedstawia mazowieckie pola, wieś nieznana, powiat na 100% płoński.
3. Monotonia i mordęga
Gdy dotarłem do trasy Warszawa-Płock, zaczyły się schody. Po pierwsze częste podjazdy, po drugie absolutna wręcz monotonia. Ta droga ciągnęła się w nieskończoność i była całkowie nieciekawa, bo wszelkie wioski znajdowały się nieco na uboczu. Po drodze zajechałem jedynie do pobliskiego miasteczka Wyszogród, które jest tak interesujące, że można o nim powiedzieć tylko tyle że istnieje. I to wystarczy.
I tak mijał kilometr za kilometrem, aż doturlałem się w pobliże Płocka. Nie pojechałem jednak do miasta, lecz zaczałem zaliczać trzy okoliczne gminy, robiąc wokół Płocka sporą pętlę. I tu zaczęła się mordęga - a to drogi gruntowe, a to ganiające mnie psy... Najgorsze było jednak to, że zaszło słońce i gwałtownie obniżyła się temperatura. No mróz chwycił uczciwie po prostu i dosyć mocno wymarzły mi palce u nóg. Dopadł mnie też głód, ale trafiłem w jakiejś wiosce na sklep i wszamałem czekoladę. A miejscowe pijaczki to aż się przestraszyły na mój widok - upiór w pokrytej lodem kominiarce trafia się rzadko :)
Objechawszy sporym łukiem cały Płock wraz z ogromnymi terenami petrochemii (nocą widok nieziemski!) wtoczyłem się w końcu do miasta. Na liczniku 146 km.
Na zdjęciu drogowskaz na Wyszogród - choć nieciekawy, to i tak ciekawszy, niż samo miasto.
4. Spacerek
Po krótkim odpoczynku pojeździłem sobie jeszcze po Płocku, robiąc spacerowym tempem 8 km. Rezultat: 154 km na koniec dnia. Wystarczy.
Na zdjęciu płocki ratusz. Ogólnie ten Płock to całkiem ładne miasto jest, każdemu polecam.