Emerycie, sam sobie zgotowałeś ten los!

Poniedziałek, 16 stycznia 2012 · Komentarze(11)
Zanim przejdziemy do emerytów, napiszę z kronikarskiego obowiązku, że zrobiłem wczoraj 62 kilometry po Warszawie i nie przebiłem dętki. Czyli same sukcesy. Ponieważ jednak nic szczególnego wczoraj się pod względem rowerowym nie wydarzyło, dzisiejszy wpis poświęcę emerytom i jeździe rowerem po chodniku.

Zacznę od tego, że po chodniku jeżdżę rzadko, preferuję jezdnię. Jezdnią jest szybciej, wygodniej i wbrew pozorom bezpieczniej, bo tor jazdy samochodów, nawet prowadzonych przez domorosłych rajdowców, jest jednak znacznie bardziej przewidywalny, niż zachowanie pieszych. Na chodnik zjeżdżam najczęściej wtedy, gdy potrzebuję zatrzymać się przy jakimś lokalu usługowym, który się przy nim znajduje. Piesi zwykle nie reagują, ale jeśli już któryś zareaguje i rzuca jakieś nieprzyjemne słowa pod moim adresem, to jest to zwykle emeryt.

Kiedyś nawet żal mi było tych emerytów, no bo idzie sobie taka bida po chodniku, a tu nagle pojawia się rower, faktycznie można się przestraszyć, emerytowi też trudniej uciec, bo sprawność już nie ta. A rowerów na chodniku jest dużo, bo wielu rowerzystów, zwłaszcza w dużych miastach, boi się jeździć jezdniami opanowanymi przez pędzące na złamanie karku samochody.

Tak, było mi tych emerytów żal, ale cofnijmy się nieco w czasie. Cofnijmy się do lat 70-tych, do czasów towarzysza Gierka, kiedy to rzucono hasło masowej motoryzacji, entuzjastycznie przyjęte przez społeczeństwo. To właśnie wtedy zaczęły powstawać wielopasmowe drogi przez środek miast, to wtedy likwidowano tradycyjne "zebry", wyganiając pieszych na kładki lub zapędzając ich do podziemi, to wtedy likwidowano linie tramwajowe, a o drogach dla rowerów nie myślano w ogóle. To wreszcie wtedy Polacy masowo rzucili się na samochody.

A teraz policzmy sobie. Jeśli jakiś emeryt, który krzyczy na rowerzystę jadącego po chodniku, ma dziś 75 lat, to ile lat miał w roku 1975? Otóż miał lat 38 i był w sile wieku. Jaki stąd wniosek? Ano taki, że to obecni emeryci zaprojektowali i zbudowali polskie miasta w obecnym kształcie, miasta całkowicie podporządkowane samochodom, nieprzyjazne rowerzystom i pieszym. To dzięki dzisiejszym emerytom wielu rowerzystów jedzie dziś po chodniku, bo boi się jechać gdzie indziej, sami zaś emeryci wspinają się z bólem na kładki, które kiedyś witali z entuzjazmem jako symbol nowoczesności. Drogi emerycie, sam sobie zgotowałeś swój okrutny los.

Po co o tym piszę? Bo my tutaj też kiedyś będziemy emerytami. Czy chcecie za ileś lat wspinać się z trudem na kładkę lub utknąć na środku jezdni na czerwonym świetle, bo zielone dla pieszych pali się tylko kilka sekund (w Warszawie na wielu ulicach standard), a wy będziecie szli wolniutko i po prostu na zielonym przejść nie zdążycie?

I dlatego kładki trzeba jak najszybciej rozebrać, zamiast nich trzeba wytyczać zwykłe przejścia dla pieszych, ulice trzeba zwężać, zielone dla pieszych wydłużać a ruch samochodowy redukować na rzecz innych form transportu. W przeciwnym wypadku obudzimy się za ileś lat w czarnej dupie. Zupełnie jak dzisiejsi emeryci...

Komentarze (11)

Owszem kumulacja z lat 70. była, bo było więcej inwestycji. Jednak to co robiono w latach 70. swój początek miało jeszcze w latach 60. Pierwsze przejścia podziemne pod placem Zawiszy z fantastycznie wąskim korytarzem i schodami, oraz przejścia pod Targową to lata 1966-67. Przejście pod skrzyżowaniem Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich powstało w latach 1969-70. To pod placem Zawiszy, a dokładniej Towarową nie funkcjonuje od lat. Zresztą już po kilku latach odtworzono tam zebrę bo się ludzie nie mieścili w wąskim korytarzu. Lata 70. to już kontynuacja pomysłów z lat 60. tylko wykończenie było mniej zgrzebne, niż za późnego "Wiesława", kamień zamiast olejnej lamperii lub kafelków. Natomiast nowum z lat 70. były kładki. Ich początku należy szukać podczas projektowania i budowy trasy Łazienkowskiej.
Z drugiej strony w latach. 70. podczas modernizacji Sobieskiego zbudowano asfaltową drogę dla rowerów z przejazdami przez wszystkie jezdnie po drodze. I do dzisiaj jest to jedna z lepiej zaprojektowanych DDR w Warszawie.
O ile tamtymi inwestycjami kierowali ludzie z pokolenia Sigalina i Ciborowskiego, to ich uczniowie dziś już w wieku emerytalnym często podpisują swoim nazwiskiem dzisiejsze projekty. Wynika z to z przepisów korporacyjnych i wymogu posiadania uprawnień projektanta. I ma też zapewne wpływ na jakość tych projektów.

A co do jeżdżenia ulicami. Ludzie boją się najechania przez samochód, a tymczasem najwięcej wypadków jest w al. KEN, gdy skręcający w prawo samochód rozjeżdżą rowerzystę. Ale o tym jakoś mało się wspomina.

oelka 17:13 czwartek, 19 stycznia 2012

Dobrze prawisz, a pod ostatnim akapitem podpisuję się wszystkim palcami rąk i nóg :-).

MARECKY 22:19 środa, 18 stycznia 2012

Obyś nie miał racji, bo chyba nie chciałaby ma starość biegać po chodach, czy to w dół, czy tez w górę :(

rowerzystka 19:34 środa, 18 stycznia 2012

Pisałem o epoce towarzysza Gierka, bo moim zdaniem właśnie wtedy nastąpiła największa kumulacja negatywnych zjawisk w układzie drogowym, z którymi to zjawiskami zmagamy się do dziś. W czasach wcześniejszych, za Bieruta i potem Gomułki powstawały monstrualnie szerokie ulice w srodku miasta (stworzone raczej dla czołgów a nie dla ludzi), ale wtedy nie wpychano jeszcze masowo pieszych do podziemi, nie budowano na potęgę kładek. To nastąpiło za Gierka i to właśnie wtedy w mojej ocenie zapoczątkowano działania, które w konsekwencji doprowadziły do naruszenia równowagi między transportem samochodowym a innymi formami transportu, tej równowagi nie przywrócono do dziś, choć jakieś działania (np. buspasy, drogi rowerowe) obecnie się podejmuje, nie systematycznie lecz od przypadku do przypadku, ale zawsze coś.

Fakt jest faktem, ze coś jednak zmienia się w mentalności na lepsze. Faktycznie jeszcze nie tak dawno likwidowano "zebry" w wielu miejscach, teraz już taki numer raczej by nie przeszedł. Co więcej plany likwidacji "zebr" np. przy Dworcu Wileńskim przy okazji budowy metra doprowadziły do protestów społęcznych skutecznych! - plany zmieniono), co swiadczy o tym, że i świadomośc społeczna dot. prawidłowej organizacji układu komunikacyjnego zaczyna rosnąć.

Co do bezpieczeństwa jazdy jezdnią w Warszawie (mam na myśli głowne ulice,a nie te pomniejsze), to cóż, ci co przełamali strach to śmigają dziarsko i na potęgę, ale jest wielu takich, co go nie przełamało i nigdy nie przełamie.

lukasz78 09:27 środa, 18 stycznia 2012

A moim zdaniem masz rację. I nie tylko dlatego, że bardzo dobrze znam Twoje miasto.

robert1973 21:21 wtorek, 17 stycznia 2012

To nie do końca jest tak jak napisałeś, przynajmniej w Warszawie.
To nie pokolenie naszych rodziców, ale naszych dziadków zafundowało nam obecny układ drogowy.
Szerokie ulice tnące na kawałki centrum miasta w Warszawie powstały w okresie tak pomiędzy 1950 a 1967. I tak: Marszałkowska - 1952-55, Jana Pawła II - 1956-59, Aleje Jerozolimskie - 1961, Prosta, Kasprzaka - 1963 itd. Najbardziej twórczy okres to lata 1961-63. Otwarcie tzw. "patelni" na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alej to rok 1970. Lata 70. to już budowa Trasy Łazienkowskiej - 1973, Wisłostrady - 1973, Dworca Centralnego z okolicami - 1975, bezkolizyjnych oraz ulic na nowych osiedlach: Stegny, Ursynów, Jelonki. Lata 80. to Trasa Toruńska oddawano stopniowo od 1981 roku, skrzyżowania Rzymowskiego, Poleczki z Puławską - 1983.
Większość inwestycji do niemal końca lat 70. projektowali i kierowali ich budową ludzie, którzy swoją karierę zawodową zaczynali jeszcze przed wojną, lub tuż po niej. Szczególnie zasłużeni to Józef Sigalin (1909-1983) i Adolf Ciborowski (1919-1987). Obaj byli naczelnymi architektami Warszawy. Sigalin nadzorował między innymi budowę Trasy WZ, Mostu Gdańskiego, przebicie Waryńskiego w 1967, budowę Trasy Łazienkowskiej.
Jest jeszcze kwestia likwidacji przejść dla pieszych przez różne ulice co odbywa się stopniowo od końca lat 60. właściwie aż do teraz. (przejścia przez al. Solidarności koło sądów i u wylotu Karmelickiej zniknęły chyba z dziesięć lat temu).

oelka 20:26 wtorek, 17 stycznia 2012

Wniosek po części dobry, bo nawet jak nie sami projektowali to pewnie były jakieś konsultacje, a może nie było? Widać też, że nowoczesność nie zawsze = lepsze.
Jednak nie ma co przesadzać z tymi strasznymi warunkami na jezdni, zwłaszcza w mieście. Bodajże na forumrowerowe.org były wylewane żale na ten temat, chyba też udzielałeś się w tym temacie. Ktoś pisał o Puławskiej jaka to straszna ulica, że pędzą i w ogóle. Jeżdżę po tej ulicy raz na jakiś czas, na rożnych odcinkach, od centrum po Piaseczno i bym tak nie dramatyzował. Bliżej centrum jest pełno świateł, a w stronę granic miasta szerokie pasy i jeszcze pobocze.
Wiadomo, jak jest droga krajowa/wojewódzka bez pobocza to współczynnik bezpieczeństwa maleje, komfort psychiczny też. ;)

chrabu 15:18 wtorek, 17 stycznia 2012

O, a tu znalazłem coś ciekawego:
http://wczorajidzis.blogspot.com/2010/01/ulica-gornoslaska-1981-2010-cz1.html
Cytuję:
"Nie powstrzymam się i zamieszczę oryginalny komentarz spod zdjęcia w "Stolicy". Oto on: "Kładka nad ulicą - bezpieczne przejście dla pieszych to także symbol nowoczesności"."

Tekst jest z roku 1981. Ci, co z takim entuzjazmem pisali o tych symbolach nowoczesności, dziś wdrapują się na nie z trudem, zamiast przechodzić przez normalne przejścia. Ot życie...

lukasz78 14:22 wtorek, 17 stycznia 2012

Czasem tak mam, raz na 12 dni mniej więcej :)

lukasz78 09:47 wtorek, 17 stycznia 2012

Filozoficznie coś dzisiaj.

Hipek 09:41 wtorek, 17 stycznia 2012
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa woscs

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]