Gigantyczny sukces
A poza tym było tak - przed pracą 25 km (najwięcej po Bemowie, Jelonkach i Woli), w czasie pracy też parę kilometrów, po robocie dobijam do 60 (najwięcej robię po Bielanach), ale najciekawsze było dopiero przede mną.
Otóż te 60 km zrobiłem, zmagając się co chwila z silnym wiatrem. Tak już jest, jak się robi pętle - jak jest trochę z wiatrem, to za chwilę musi być pod wiatr. Odkrywcze, co nie? :) Naszła mnie zatem ochota, aby zrobić jakąś dłuższą traskę z wiatrem w plecy i wyszło mi z moich obserwacji, że będę miał wiatr w plecy, jeśli przetransportuję rower metrem na Kabaty, a potem wrócę rowerem na Bielany. Co też uczyniłem.
I faktycznie miałem wiatr w plecy i to porządny, bo w okolicach Biblioteki Narodowej... zwiało mi czapkę z głowy :) Na szczęście nie odfrunęła daleko, tylko później musiałem ją czyścić z błota. A więc czapki z głów! Najfajniejszą częścią przejażdżki była jazda ciągiem Al.Niepodległości-Chałubińskiego-JP2 wśród samochodów, co to powinny były jechać sobie grzecznie 50 km/h, a że było już późno i nie było korków, to pędziły, ile fabryka dała. Czyli porcję adrenaliny sobie zafundowałem :)
To jeszcze nie koniec przygód, bo na Żoliborzu musiałem zmienić kierunek (skręcić w Broniewskiego), aby dojechać do domu i zaczęła się mordęga pod wiatr, w dodatku spadł deszcz. Odpuściłem więc sobie i wskoczyłem do przejeżdżającego autobusu, który dowiózł mnie na Chomiczówkę, a stamtąd dojechałem do domu już z wiatrem i solidnie podlany deszczem, który zdążył się w międzyczasie rozszaleć.
Ten dzień był naprawdę OK.