Nagła i brutalna śmierć licznika
Piątek, 6 stycznia 2012
· Komentarze(4)
Mój licznik, co to go dostałem w promocji razem z rowerem, a który służył mi wiernie przez ponad 12 tys. kilometrów, został brutalnie zamordowany. Ale zacznijmy od początku.
Dzień zaczął się zupełnie normalnie, od przejażdżki po Bielanach, wyszło z tego 13 km. Potem robię trasę do Otwocka (a raczej nawet za Otwock) celem "urodzinnienia się". Jadę sobie wzdłuż Wisły, przez Saską Kępę, Gocław, Anin, dalej wzdłuż linii kolejowej aż do Otwocka, po czym odbijam do celu podróży na pewnym podotwockim zadupiu :) Dojeżdżam trochę zmoczony, trochę zmieszany z błotem (pogoda nie rozpieszczała, a i kałuże na drogach były potężne), na żyjącym wciąż liczniku mam 53 km.
I na tym historia mogłaby się zakończyć, ale zachciało mi się skoczyć do centrum Otwocka po alkohol :) A że cel podróży był mało szczytny i do tego w Trzech Króli, to Najwyższy postanowił się na mnie zemścić. Do sklepu dojechałem, alkohol kupiłem i przekąski do niego takowoż, wracam sobie przez deszcz i wiatr, a tu nagle widzę... brak licznika. Cóż, był już tak "wyrobiony" ciągłym zakładaniem i zdejmowaniem, że musiał zlecieć. No to wracam, wypatruję na poboczu licznika i... Po 200 metrach znalazłem licznik brutalnie przejechany przez samochód. I tak biedak, niezdatny już do użytku, spoczął w otwockim śmietniku. I teraz chyba już Was nie dziwi, czemu tak nie lubię samochodów? :)
W momencie tej nagłej katastrofy miałem 59 km, na liczniku, dalsze 4 km przejechałem już bez licznika, więc dodaję sobie "na oko" 63 km.
Ale już, jakieś 20 minut temu, kupiłem nowy licznik, bo nie chcę wracać z Otwocka do Warszawy "na oko", na Bikestats licznik to podstawa i żadne oko, nawet uzbrojone w okulary czy lornetkę, go nie zastąpi :)
Dzień zaczął się zupełnie normalnie, od przejażdżki po Bielanach, wyszło z tego 13 km. Potem robię trasę do Otwocka (a raczej nawet za Otwock) celem "urodzinnienia się". Jadę sobie wzdłuż Wisły, przez Saską Kępę, Gocław, Anin, dalej wzdłuż linii kolejowej aż do Otwocka, po czym odbijam do celu podróży na pewnym podotwockim zadupiu :) Dojeżdżam trochę zmoczony, trochę zmieszany z błotem (pogoda nie rozpieszczała, a i kałuże na drogach były potężne), na żyjącym wciąż liczniku mam 53 km.
I na tym historia mogłaby się zakończyć, ale zachciało mi się skoczyć do centrum Otwocka po alkohol :) A że cel podróży był mało szczytny i do tego w Trzech Króli, to Najwyższy postanowił się na mnie zemścić. Do sklepu dojechałem, alkohol kupiłem i przekąski do niego takowoż, wracam sobie przez deszcz i wiatr, a tu nagle widzę... brak licznika. Cóż, był już tak "wyrobiony" ciągłym zakładaniem i zdejmowaniem, że musiał zlecieć. No to wracam, wypatruję na poboczu licznika i... Po 200 metrach znalazłem licznik brutalnie przejechany przez samochód. I tak biedak, niezdatny już do użytku, spoczął w otwockim śmietniku. I teraz chyba już Was nie dziwi, czemu tak nie lubię samochodów? :)
W momencie tej nagłej katastrofy miałem 59 km, na liczniku, dalsze 4 km przejechałem już bez licznika, więc dodaję sobie "na oko" 63 km.
Ale już, jakieś 20 minut temu, kupiłem nowy licznik, bo nie chcę wracać z Otwocka do Warszawy "na oko", na Bikestats licznik to podstawa i żadne oko, nawet uzbrojone w okulary czy lornetkę, go nie zastąpi :)