Pora deszczowa i antysamochodowy manifest
Po pracy było już lepiej, bo nie padało przez jakiś czas, dzięki temu dobiłem do 60 km, turlając się najpierw po centrum (m.in. podziwiałem pięknie oświetlony Trakt Królewski), a potem robiąc sporo kilometrów u siebie na Bielanach.
A teraz specjalne "pozdrowienia" dla rozkojarzonych spaliniarzy, którzy parę razy prawie by mnie potrącili, wymuszając na mnie pierwszeństwo (na przejazdach rowerowych lub skrzyżowaniach równorzędnych). Sądząc po twarzach kierowców (jacyś przeciętni ludzie, nie żadni dresiarze), raczej nie widziałem tutaj świadomej agresji, lecz po prostu zwykłą nieostrożność, nieuwagę, gapiostwo. I to tylko potwierdza moją tezę, że jedynym sposobem na poprawę bezpieczeństwa ruchu drogowego w Polsce jest eliminowanie ruchu samochodowego. Bo to nie o to chodzi, że ktoś jest za kierownicą blaszaka agresywny, pijany itp. To oczywiście też jest problem, ale przede wszystkim głównym problemem są w mojej ocenie tysiące przeciętnych Kowalskich - zaspanych, rozkojarzonych, nieuważnych, spieszących się. Zakładając zatem, że ileś procent kierowców jest niedysponowanych i niezdolnych do jazdy (nie z powodu alkoholu, lecz z powodu własnych ograniczeń stałych lub czasowych), to im mniej samochodów wyjedzie na ulice, tym mniej będzie na drogach rozkojarzonych nieudaczników, a przez to będzie bezpieczniej. Warto zatem podejmować takie działania, jak w krajach zachodnich - zwężanie ulic, likwidowanie miejsc parkingowych, stosowanie progów zwalniających, priorytety dla komunikacji miejskiej, budowa infrastruktury rowerowej także kosztem pasów samochodowych i parkingów. To wszystko pozwala skutecznie zachęcać ludzi do zostawiania auta w garażu i korzystania z innych form transportu, dzięki czemu poprawia się poziom bezpieczeństwa.
A w Polsce? A w Polsce na razie nie myśli się o eliminowaniu samochodów jako głównego czynnika zagrażającego bezpieczeństwu ruchu. Wręcz przeciwnie - wciąż podejmuje się próby przerzucania odpowiedzialności na ludzi korzystających z innych form transportu, niż transport samochodowy. Pieszych wygania się do podziemi i sugeruje noszenie odblasków, pasażerom komunikacji miejskiej każe się biegać po kładkach, rowerzystów ktoś próbuje co jakiś czas ubrać na siłę w kaski i kamizelki. I tylko samochodziki mogą sobie śmigać do woli i buduje im się za ciężkie miliony kolejne wielopasmówki, aby mogły się jeszcze bardziej rozpędzić, czyli dojechać 2 minuty szybciej do najbliższego korka.
Czy kiedyś doczekamy się zmian w tym zakresie? Czy zmieni się mentalność polskich decydentów? Pytanie pozostaje otwarte.