Warszawa-Skierniewice-Sochaczew
Sobota, 5 listopada 2011
· Komentarze(0)
Kategoria Ponad 117 km
Wreszcie jakaś porządna przejażdżka, 161 km.
Rano planuję dotrzeć do Skierniewic, stamtąd do Sochaczewa, a potem do Warszawy pociągiem. Wyruszam, kierując się z Bielan przez Bemowo, Groty i Babice na Piastów i Pruszków. Tu jedzie się ciężko, pod wiatr. Od Piastowa zmieniam kierunek i jest już w miarę z wiatrem. W Pruszkowie robię pierwszy postój na fast fooda :)
Z Pruszkowa jadę główną drogą na Skierniewice przez Grodzisk i Żyrardów. Grodzisk to ładne miasto, ale w sensie rozwiązań rowerowych porażka - najczęstszym znakiem drogowym w całym mieście jest... zakaz jazdy rowerem, rowerzyści wyganiani są na wąskie chodniki zwane szumnie "ciągiem pieszo-rowerowym". Olewam te znaki i jadę jezdnią, ale przy takim podejściu władz nie dziwi mnie, że miasto, niezbyt wielkie i zwarte, a przez to mające duży potencjał rowerowy, prawie całkowicie opanowane jest przez spaliniarstwo. Żeby było śmieszniej, przy wjeździe do miasta stoi tabliczka z napisem "czysta gmina". Lepiej by pasowało "śmierdząca gmina", "spalinowa gmina" itp., przynajmniej byłoby zgodne z prawdą.
Tyle o Grodzisku, dalej przez Żyrardów docieram do Skierniewic, na liczniku 80 km. Skierniewice zaskakują mnie zdecydowanie na plus. Spodziewałem się ujrzeć zapyziałe miasto (takie są np. Siedlce), a ujrzałem miasto bardzo łasdne, z fajnym i elegancko urządzonym rynkiem, reszta miasta też na plus - czysto, budynki w dobrym stanie, przyjemny park tuż koło centrum, wreszcie piękny i czyściutki w środku dworzec. Szacun!
Po Skierniewicach robię jakieś 20 km i przychodzi mi do głowy zmienić plany i jechać aż do Łodzi. Porzucam je jednak, bo wiatr zmienia kierunek i musiałbym nieźle się namęczyć, poza tym już zachodzi słońce. No i jeszcze potem powrót prawie 3 godziny pociągami... Więc w końcu jadę jednak na Sochaczew, gdzieś pod Bolimowem skręcam nie tam, gdzie trzeba, więc nadkładam drogi. W końcu dotaczam się do Sochaczewa, na liczniku 142 km, w mieście robię jeszcze kilka kilometrów w oczekiwaniu na pociąg. W końcu wbijam się do pociągu i odjeżdżam do Warszawy.
W Warszawie wysiadam na peryferyjnej stacji Gołąbki, stamtąd jadę kilkanaście kilometrów przez Jelonki i Bemowo na Bielany. I już jestem u siebie, zmęczony ale zadowolony :)
Całkiem fajny rowrowy dzień z tego wyszedł.
Rano planuję dotrzeć do Skierniewic, stamtąd do Sochaczewa, a potem do Warszawy pociągiem. Wyruszam, kierując się z Bielan przez Bemowo, Groty i Babice na Piastów i Pruszków. Tu jedzie się ciężko, pod wiatr. Od Piastowa zmieniam kierunek i jest już w miarę z wiatrem. W Pruszkowie robię pierwszy postój na fast fooda :)
Z Pruszkowa jadę główną drogą na Skierniewice przez Grodzisk i Żyrardów. Grodzisk to ładne miasto, ale w sensie rozwiązań rowerowych porażka - najczęstszym znakiem drogowym w całym mieście jest... zakaz jazdy rowerem, rowerzyści wyganiani są na wąskie chodniki zwane szumnie "ciągiem pieszo-rowerowym". Olewam te znaki i jadę jezdnią, ale przy takim podejściu władz nie dziwi mnie, że miasto, niezbyt wielkie i zwarte, a przez to mające duży potencjał rowerowy, prawie całkowicie opanowane jest przez spaliniarstwo. Żeby było śmieszniej, przy wjeździe do miasta stoi tabliczka z napisem "czysta gmina". Lepiej by pasowało "śmierdząca gmina", "spalinowa gmina" itp., przynajmniej byłoby zgodne z prawdą.
Tyle o Grodzisku, dalej przez Żyrardów docieram do Skierniewic, na liczniku 80 km. Skierniewice zaskakują mnie zdecydowanie na plus. Spodziewałem się ujrzeć zapyziałe miasto (takie są np. Siedlce), a ujrzałem miasto bardzo łasdne, z fajnym i elegancko urządzonym rynkiem, reszta miasta też na plus - czysto, budynki w dobrym stanie, przyjemny park tuż koło centrum, wreszcie piękny i czyściutki w środku dworzec. Szacun!
Po Skierniewicach robię jakieś 20 km i przychodzi mi do głowy zmienić plany i jechać aż do Łodzi. Porzucam je jednak, bo wiatr zmienia kierunek i musiałbym nieźle się namęczyć, poza tym już zachodzi słońce. No i jeszcze potem powrót prawie 3 godziny pociągami... Więc w końcu jadę jednak na Sochaczew, gdzieś pod Bolimowem skręcam nie tam, gdzie trzeba, więc nadkładam drogi. W końcu dotaczam się do Sochaczewa, na liczniku 142 km, w mieście robię jeszcze kilka kilometrów w oczekiwaniu na pociąg. W końcu wbijam się do pociągu i odjeżdżam do Warszawy.
W Warszawie wysiadam na peryferyjnej stacji Gołąbki, stamtąd jadę kilkanaście kilometrów przez Jelonki i Bemowo na Bielany. I już jestem u siebie, zmęczony ale zadowolony :)
Całkiem fajny rowrowy dzień z tego wyszedł.