Czy Polak może mieszkać w Breslau?
Pojawiają się zatem polscy(?) internauci z Breslau, Stettin, są i Liegnitz, są nawet z Posen, Danzig i Thorn. Jeśli ktoś się kiedykolwiek zastanawiał, czemu na blogu jako lokalizację mam wpisane "Варшава" (po rusku znaczy się), to już mówię - dla przeciwwagi. To taka moja odpowiedź na tę germanofilską manierę, o której piszę, może nieco głupia, ale lepszej nie znalazłem. Jak ktoś zna lepszą, czekam na radę w tym temacie.
Zastanawiam się, skąd się ta maniera bierze. Z tzw. dziedzictwem niemieckim na ziemiach polskich zawsze miałem problem. Wiele razy bywałem w miasteczku Sztum (stamtąd pochodzi mój ojciec, mam tam sporo rodziny), miasto w latach 1772-1945 należało do Niemiec, mają tam też zamek jeszcze po Krzyżakach. Pozostałości po Niemcach, które przetrwały w Sztumie do dziś, bardzo mi się podobały, nie ukrywam. Niemcy budowali ładnie, przynajmniej na mój gust. Na poniemieckie domki, kamienice czy gmachy patrzyłem z przyjemnością, patrzę do dziś. Zwiedzając wiele innych miast poniemieckich mam to samo - widać w tym jakiś sens, jakiś porządek (jak to u Niemców), ogólnie ładnie jest i pełen szacun.
Jest tylko mały problem - niemiecki porządek objawiał się nie tylko w budowaniu schludnych miast i miasteczek ale też np. w numerowaniu ludzi za obozowymi drutami. W Warszawie też mamy dziedzictwo niemieckie, ale nie w postaci eleganckich gmachów i ładnych kamienic, lecz w postaci śladów po kulach i fragmentów murów getta, a sfajczenie większości tego miasta w czasie wojny to też element tego dziedzictwa. Niemcy jak to Niemcy, tu zbudują, tam puszczą z dymem. Ostro działają chłopaki, to trzeba im przyznać.
Do tego mógłbym dorzucić jeszcze trochę rodzinnych opowieści z czasów okupacji (średnio przyjemne), ale nie będę Wam przynudzał, napomknę tylko, że w jakimś sensie jest to też element niemieckiego dziedzictwa na ziemiach polskich.
Dziedzictwo niemieckie ma zatem swoje "plusy dodatnie i plusy ujemne", jak mawiał pewien pan, który najpierw był elektrykiem, a potem został prezydentem. I tak się zastanawiam, co powoduje ludźmi, którzy używają niemieckich nazw. Czy chodzi o zwykły zachwyt tym, co Niemcy tu kiedyś na polskich ziemiach pobudowali przy jednoczesnej historycznej amnezji? A może to taki tani chwyt na podkreślenie swojej "europejskości", jako że niektórzy próbują w dzisiejszych czasach być na siłę Europejczykami i chcą tę swoją "europejskość" jakoś zaakcentować, a potrafią tylko w taki sposób? A może wszystkie te moje hipotezy są błędne i chodzi o coś zupełnie innego, od zwykłego szpanu począwszy a na bezrefleksyjności skończywszy? Macie jakiś pomysł na wytłumaczenie tego zjawiska?
I z czym Wam się w ogóle kojarzy dziedzictwo niemieckie na ziemiach polskich? Bardziej z okazałymi gmachami i kamienicami na Ziemiach Odzyskanych czy bardziej z murami getta i drutami obozów? Piszcie śmiało, ja sam nie jestem zdecydowany, co tutaj przeważa, więc każdą wypowiedź przyjmę i za żadną się nie obrażę :)
Jedno jest pewne - dopóki w polskim internecie będzie funkcjonował Breslau czy inny Waldenburg, dopóty nie zniknie stąd Варшава. Bo w przyrodzie musi panować równowaga. A poza tym ja jestem chłopakiem ze wschodu a nie z zachodu, duszę mam wschodnią i już :)
A ze spraw rowerowych - pogoda taka jak na załączonym obrazku (zrobionym w Alei Jana Pawła II, Alei Benedykta XVI jeszcze nie mamy)...
...i nędzne 41 km, bo na więcej najzwyczajniej w świecie nie miałem ochoty.
Dopiero dzisiaj wyszło słońce, ale o tym będzie już w innym wpisie.
To co, może ten Polak mieszkać w Breslau czy nie może? :)