Trenażer! Jedziemy ostro! Rajd przez Pomorze
Dlaczego rajd przez Pomorze? Zawsze mnie jakoś fascynowała ta ziemia, bo:
- leży daleko od mojego domu :)
- jest zupełnie odmienna od tego, co widzę w swojej okolicy - gdy obserwowałem te tereny z okien autobusu/samochodu/pociągu, zwracała moją uwagę jedna wielka pustka aż po horyzont lub lasy ciągnące się kilometrami - to nie tak, jak u mnie na Mazowszu, gdzie co chwila jest jakaś wioska i widać chałupy, na Pomorzu Środkowym gęstość zaludnienia jest minimalna
A skoro mnie ta okolica fascynowała, no to wybrałem się tam na rower.
W tym miejscu pragnę przeprosić moich BS-owych znajomych ze Szczecina i Stargardu, że nie zapowiedziałem swego przybycia, ale z różnych przyczyn do ostatniej chwili nie byłem pewien, czy wycieczka dojedzie do skutku, a poza tym w okolicach Szczecina i Stargardu byłem w piątek w godzinach mocno rannych, przecież nie będę zrywał ludzi z łóżka o nieludzkich porach, zwłaszcza jak mają iść do roboty :) W każdym razie latem lub nawet wiosną planuję znowu się wybrać w te rejony, będzie okazja poznać się w realu i wspólnie pojeździć.
Dobra, do rzeczy:
1. Nielegalny rower i złodziejka
Wycieczka zaczęła się od podróży nocnym pociągiem do Szczecina. Jadę na Centralny, kupuję bilet, babka w kasie mówi, że "na rower potrzebna jest rezerwacja, a system wskazuje brak miejsc". Nie wiem, o co biega z tą rezerwacją, przekonuję ją, żeby sprzedała mi zwykły bilet na przewóz roweru. Sprzedaje. Wsiadam do pociągu, jadę.
Przychodzi kanar, patrzy na mój bilet i śmiejąc się mówi do mnie nagle "A pan to ma chyba jakieś układy w kasie, że panu ten bilet na rower sprzedali!". I tłumaczy mi, że jeśli pociąg jest objęty całkowitą rezerwacją miejsc (a ten był) i nie ma wagonu dostosowanego do przewozu rowerów (a ten nie miał), to w myśl jakiegoś Bardzo Ważnego Regulaminu pociągiem tym nie można przewozić rowerów. Ot polska kolej :) Ale kanar problemu nie robi i mówi, że skoro już "jakimś cudem" sprzedali mi bilet na ten rower, to mogę sobie jechać. Chyba go ta cała sytuacja bawi i ma do Bardzo Ważnego Regulaminu dystans. Dobre i to :)
W przedziale oprócz mnie jest jeszcze jakaś studenta i kobieta koło 50-tki. Kobieta wygląda na normalną, jedzie po coś tam do Gorzowa (z przesiadką w Krzyżu), syn ją na dworzec odprowadził, coś tam sobie gadamy o tym i o owym, potem wszyscy śpimy, z czego ja w niewygodnej pozie - tyłek na siedzeniu przy drzwiach, a nogi na siedzeniu przeciwległym. Można i tak.
Kobita w Krzyżu wysiada, żegna się, robi się luźniej, można położyć się na całym rzędzie siedzeń i spać jak człowiek. Nagle wpadają do przedziału kanary, zapala się światło. Jeden z kanarów ma jakiś portfel w ręku i pyta, czy ktoś w przedziale ma na nazwisko tak i tak. Zgłasza się studentka. Okazało się, że jej portfel znalazł się w innym przedziale. Dokumenty były, karty też były, ale 70 zł zniknęło.
Portfel musiała buchnąć z torebki ta babka koło 50-tki, która jechała z nami w przedziale. Torebka stała tuż koło niej i musiała wylukać ten portfel w czasie kontroli biletów. Ktoś z zewnątrz musiałby mnie obudzić, żeby wejść do przedziału (miałem nogi rozciągnięte w poprzek), ja z przedziału nie wychodziłem, więc zostaje tylko ta kobita, która faktycznie co jakiś czas budziła mnie i gdzieś chodziła, kręcąc się po pociągu. No proszę, wyglądała na normalną, a tu złodziejka...
Dobrze, że mi nic nie ukradła, portfel miałem w kurtce, a kurtkę pod głową.
2. Browar, czekolada i eksplozja
Wysiadam tutaj:
Jadę przez spowity ciemnościami Szczecin, budynki robią się coraz brzydsze, coraz bardziej zaniedbane. Coś mi tu nie pasuje, bo skoro zbliżam się do centrum, to powinno być odwrotnie. W końcu dojeżdżam do... browaru. Tam orientuję się, że pomyliłem drogi i zamiast do centrum jadę na przedmieścia. Do centrum w końcu docieram, faktycznie jest już dużo ładniej :) Ale i tak niewiele widzę, bo jest ciemno. Jadę, jadę, jadę... Przy moście na Odrze do moich nozdrzy dochodzi zapach czekolady. Nie wiem, co się tam znajduje, może jakaś fabryka słodyczy?
Szczecin ciągnie się kilometrami, w końcu opuszczam miasto, jadę szeroką drogą wśród TIR-ów, już się powoli przejaśnia, ja jadę dziarsko, gdy nagle w miejscowości o pięknej nazwie Motaniec... Bum! To nie było przebicie, dętka po prostu eksplodowała.
3. Stargard - chińska opona i klej Super Glue
Zapasowej dętki nie mam, w końcu jestem fanatycznym wyznawcą zasady no risk no fun :) Co robić? Widzę z trasy jakieś zabudowania i małe centrum handlowe, więc konstatuję, że musi być tam jakiś przystanek. Idę w tamtą stronę, przystanek jest, za kilka minut podjeżdża stary rozklekotany busik. Ledwo tam rower zmieściłem. Kierowca był szczerze zdziwiony, że "rowerem w taką pogodę", ale widząc kapcia, nie miał większych oporów przed wpuszczeniem mnie do środka z rowerem.
Wysiadam w Stargardzie, gdzieś tutaj:
Odnajduję w internecie jakieś serwisy rowerowe, obdzwaniam. Jeden telefon odbiera jakaś starsza pani. Pytam o serwis i słyszę "Mąż nie żyje, nie ma żadnego serwisu". Ooops, ale zonk! Dzwonię dalej, gdzieś tam ktoś odbiera, mają czynne, ale na drugim końcu miasta. To nic, idę tam z buta, zwiedzając Stargard, tam zakładają mi nową dętkę i nową oponę (jakaś najtańsza chińska, ale tylko takie mieli na mój rozmiar), bo stara była koszmarnie zniszczona i to właśnie stan opony był przyczyną eksplozji.
Wyjeżdżam, a tu kolejna awaria, odpadła mi gumka przytrzymująca podstawkę licznika i licznik nędznie dynda sobie na kabelku, a ja nie mogę z niego korzystać, bo go nie widzę :) Jak tu przytwierdzić podstawkę do kierownicy? Widzę kiosk, pytam o klej, kupuję, przyklejam podstawkę do kierownicy (przy okazji łapy sobie trochę tym klejem uświniłem) i jadę dalej :) Jeszcze tylko jakaś fotka czegoś tam zabytkowego:
4. Na Chociwel
Na Chociwel jadę nieco naokoło, coby jedną gminę więcej zaliczyć. Ot taką dróżką jadę:
Słabo to idzie, wiatr wieje w twarz. W końcu dojeżdżam do głównej drogi na Chociwel, to tzw. Berlinka czyli autostrada, która według zamysłów Adolfa H. miała połączyć Berlin z Królewcem. Biedaczysko chyba w najczarniejszych snach nie przypuszczał, że zanim zdoła ukończyć autostradę, Królewiec stanie się Kaliningradem :)
Pas jest tylko jeden, ale wiadukty są szerokie, budowane już na dwa pasy. I tak sobie jadę (odbijając na chwilę nieco w bok do wioski Dzwonowo czy jakoś tak), aż dojeżdżam do Chociwla, gdzie koło jeziora...
...znajduję jakąś restauracyjkę. Szamię schabowego i popijam piwem.
5. Zaczyna się prawdziwe Pomorze!
Zaczyna się Pomorze w sensie ścisłym. Kończą się wioski, zaczyna się Wielka Pustka i ciągnące się lasy. Droga faluje coraz bardziej, powierzchnie płaskie ustępują miejsca ciągłym upierdliwym podjazdom. W dodatku zaczyna padać śnieg, a słońce zachodzi:
O, ktoś tu chyba z prędkością przesadził!
Droga staje się nużąca, podjazdy mnie męczą, śnieg wkurza, krajobraz jest mocno depresyjny (pustka staje się nie do zniesienia), w dodatku w tylnym kole stopniowo spada ciśnienie - jechać się da, ale wypadałoby dopompować. Tylko, że stacji benzynowych po drodze nie ma. W ogóle niczego nie ma. Alaska jakaś normalnie albo Syberia.
W końcu docieram umordowany do większej wioski Węgorzyno, gdzie robię małe zakupy i pamiątkowe zdjęcie z drogowskazem:
6. Drawsko - CPN i piwo z kawą
Trasa z Węgorzyna do Drawska to mordęga w sensie ścisłym. Wiatr raczej w twarz a nie w plecy (miał być w plecy, ale meteorolodzy dali ciała), pagórki coraz bardziej upierdliwe. W ogóle to miałem nie jechać na Drawsko, tylko na Łobez i Świdwin, a stamtąd na Szczecinek, ale z powodu strat czasowych (awaria ogumienia i jazda pod wiatr) postanowiłem trasę skrócić i na Szczecinek jechać przez Drawsko. W końcu jest to cholerne Drawsko, docieram tam ledwie żywy, ale widzę "CPN" firmy Orlen bodajże. Jest kompresor.
Stawiam rower koło kompresora i jakiejś terenówki (nie lubię terenówek, bo ich kierowcy z reguły są chamscy, ale tylko tam dało się zaparkować rower tak, aby napompować koło), zaczynam pompować i akurat wtedy dostaję Bardzo Ważny Telefon. Ciężko się gada i pompuje jednocześnie, a tu przychodzi jakiś buc od tej terenówki z hot dogiem wsadzonym w paszczę i mówi do mnie, przeżuwając tego hot doga, żebym odstawił rower, bo on wsiąść nie może. Wkurzam się, bo gadam przez telefon (bo muszę, a nie chcę), przeszkadza mi. Odłączam wąż i rzucam, końcówka węża uderza o samochód. Gość pluje się do mnie, gadając coś o lakierze, robię tylko groźną minę i dalej gadam przez telefon, aczkolwiek jeszcze jedno słowo i rzuciłbym się na niego z pięściami i z okrzykiem na ustach, że niech sobie ten swój lakier w d.... wsadzi. Mówcie co chcecie, może faktycznie jestem aspołecznym chuliganem, ale prawda jest taka, że po pierwsze wkurzają mnie goście modlący się do lakieru samochodowego, po drugie wkurzają mnie goście w terenówkach, po trzecie wkurzają mnie buce mówiące mało przyjemnym tonem i to z jedzeniem w ustach. Ten mnie wkurzył zatem do sześcianu. Ale nie, nie dostał w michę, zamiast tego kontynuowałem rozmowę telefoniczną i tylko patrzyłem mu prosto w oczy z miną sugerującą jego natychmiastowy odjazd. Odjechał, w jednym ręku trzymając kierownicę, a w drugiej hot doga. W końcu skończyłem Bardzo Ważną Rozmowę i w spokoju dopompowałem koło.
Wjeżdżam do centrum Drawska, zdjęć nie ma, bo już jest ciemno. W jakiejś knajpie ogrzewam się trochę, zjadam dobre spaghetti, piję piwo i kawę. Mieszanka piwa z kawą zawsze działa na mnie ożywczo.
A wycieczkę do Drawska polecam każdemu, kto chce zobaczyć oryginalne poniemieckie miasto. Drawsko wyzwalały oddziały polskie, dlatego miasta nie puszczono z dymem, jak to mieli w zwyczaju towarzysze radzieccy, przedwojenna zabudowa ocalała. Drawsko wyzwolono 4 marca, jest nawet stosowna ulica o tej nazwie.
7. Śnieżyca
Z Drawska jadę na Złocieniec, tempo dobre. Do czasu, bo zaczyna się śnieżyca, z czarnego asfaltu robi się breja, zaczyna się masakra. Przejeżdżam przez Złocieniec, nocą przy padającym śniegu wygląda pięknie. Jadę dalej na Czaplinek, jestem coraz bardziej zmęczony, pada cały czas. Za Czaplinkiem tablica "Szczecinek 42 km" - cholernie daleko. Mam dość, jadę wolno, robię coraz częstsze przystanki, drogę przez ciemną pustynię urozmaicam sobie liczeniem słupków kilometrowych, załatwiam też przez telefon nocleg w Szczecinku.
8. Umieranie przed Szczecinkiem
Zdarzyło się to jakieś 20 km przed Szczecinkiem. Warunki na drodze fatalne, jadę przez mokrą breję, w butach mokro, podjazd za podjazdem. Nagle... Nagle zamiast asfaltu pojawia się nawierzchnia z kostki brukowej. No niech to szlag! Turlam się pod górę po tym czymś, w końcu muszę się zatrzymać. Kręci mi się w głowie, zapominam jak się nazywam. Dochodzę jakoś do siebie, jadę dalej. Górka, górka, górka... Umordowany wjeżdżam w końcu do Szczecinka, a mój rower tańczy na śniegu. Jeszcze tylko zakupy w Żabce i jadę do schroniska w Szczecinku, jest 22. Myślicie, że to koniec przygód? Nie!
9. Policja
Zatrzymuje mnie pieszy patrol policji, gdy jadę ulicą przez breję.
P: Czy wie pan, że nie wolno panu jechać jezdnią?
Ja: Nie wiem.
P: Czy wie pan, że tu jest ścieżka rowerowa? (pokazując na jakiś przysypany chodnik)
Ja: (wkurzony) Nie wiem!
Bo nie wiedziałem. Jak już się bawią w jakieś pseudo-ścieżki (tam był chodnik będący tzw. ciągiem pieszo-rowerowym), to niech to oznaczą tak, żebym to widział, jadąc rowerem. Jak ja niby miałem tam wjechać, skoro nie widziałem, gdzie się to coś zaczyna? Pewnie zaczynało się gdzieś na środku jakiegoś chodnika, jak to w Polsce.
I dalej:
P: Jadąc rowerem po jezdni, powoduje pan zagrożenie.
Ja: Jakie znowu zagrożenie, rozjadę kogoś tym rowerem czy co? Zabiję kogoś?
P: Pan jechał środkiem, a nie możliwie blisko krawędzi jezdni. (faktycznie jechałem metr od krawężnika)
Ja: (pokazując na samochody) Pan zobaczy, te samochody też nie jadą możliwie blisko krawędzi jezdni, tylko jadą środkiem, niech pan je zatrzyma!
P: (zdezorientowany) Zima to nie jest pogoda na jazdę rowerem.
Ja: Nie, zima to nie jest pogoda na jazdę samochodem! Rower to zimą nikogo nie zabije, a samochód owszem!
P: Chce pan dostać mandat?
Ja: Nie chcę.
P: To proszę jechać ścieżką rowerową. Takie są przepisy.
Ja: Ja nie jeżdżę, żeby przestrzegać przepisów, tylko jeżdżę, żeby przeżyć. Według przepisów, to powinienem jeździć ścieżką rowerową ze słupem stojącym na środku, ale ja się nie chcę zabić.
W końcu odchodzę, prowadzę rower z buta, nie będę jechał pseudościeżką. Nagle słyszę:
P: W taką pogodę to niebezpiecznie jechać rowerem. Polecam prowadzić rower,
Ja: To zatrzymaj pan te samochody i powiedz pan kierowcom, żeby pchali samochody, zamiast jechać. Będzie bezpieczniej!
No i gadaj tu z betonem.
W końcu docieram do swojej noclegowni, ogarniam się, wcinam kolację i idę spać. Ale mordęga.
Na koniec mapka:
Mapa wskazuje jakiś kosmiczny dystans 222 km, bo coś pomyliłem i zaznaczyło się jakieś dziwne "kółeczko" na północ od Stargardu, którego nie robiłem (z miejscowości Poczernin pojechałem od razu do "Berlinki" bez żadnych pętli i pętelek), ale już mi się nie chce nowej mapy rysować :)