7 gmin czyli mazowiecko-podlaskie zadupia
Po kolei:
1. Z wywrotką na Dworzec Śródmieście
Wyrąbałem się szybko, kilkaset metrów od domu. Szczegóły gleby i utarczek ze strażą wiejską opisałem w poprzedniej notce, więc powtarzać się nie będę :) Dojechałem do Dworca Śródmieście i mając 12 km dziennego przebiegu wsiadłem w pociąg do Siedlec. Wysiadłem w Mrozach, jakieś kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Warszawy. W Mrozach jak to w Mrozach, lekki mróz :)
2. Łatanie dziur w "ugminnieniu"
W Mrozach robią małe zakupy, po czym ruszam na Kałuszyn i dalej w stronę Węgrowa, łatając po drodze dwie gminne "dziury" - Grębków i Wierzbno. Słyszeliście w ogóle o takich dziurach? Spoko, ja też nie, dopóki nie wkręciłem się w zaliczanie gmin. Dzięki temu odkrywam coraz to nowe zadupia :)
Oto i Grębków, powiat węgrowski:
Widząc takie obrazki, zawsze tłumaczę sobie, że na wycieczkę do Paryża czy Wenecji to każdy głupi potrafi pojechać (choć niekoniecznie rowerem), a do Grębkowa już nie :)
Jedzie się elegancko z wyjątkiem odcinków leśnych, gdzie króluje lód. Tu przed Wierzbnem jest jeszcze ulgowo, bo są wyjeżdżone pasy asfaltu...
...ale czasem jest sam lód i wtedy trzeba cholernie uważać. Ogólnie, oprócz odcinków leśnych, jest super - eleganckie asfalty i wiatr w plecy, czasem nawet wyjrzy słońce.
2. Liw i Węgrów
W Liwie mijam zameczek (stoi nieco z boku, więc nie podjeżdżam focić, oblodzona boczna uliczka nie zachęca) i podziwiam drewniane chałupy. Niektóre się sypią, w innych cały czas mieszkają ludzie.
Ogólnie kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Warszawy rozpoczyna się strefa drewnianych chałup. I tak będzie aż do ruskiej granicy.
Wkrótce wtaczam się do Węgrowa, gdzie gminy nie zaliczam, bo zaliczyłem ponad rok temu (Liw zresztą też), robię za to pamiątkową fotkę na rynku:
Miasteczko jak miasteczko, odnowiony rynek, poza tym nic ciekawego.
3. Nad Bug
Z Węgrowa odbijam na północ, zaliczając kolejne 3 gminy. Krajobraz? Jedno wielkie płaskie pole, czyli coś, co wielu nudzi. Mnie nie, ja to kocham :)
We wsi gminnej Ceranów robię postój przed sklepem. Cykam też fotkę i uśmiecham się na myśl, jaką wściekłość wywołam nudną fotką i nudnym opisem mazowiecko-podlaskich wiosek u miłośników arcyciekawych wpisów o szturmowaniu rowerem alpejskich przełęczy lub profesjonalistów skrupulatnie zliczających puls, kadencję i kalorie :)
W końcu dojeżdżam nad Bug:
Tutaj w latach 1939-41 przebiegała granica między niemiecką i sowiecką strefą okupacyjną. Z ziem zrabowanych przez Sowietów udało się później z łaski Stalina odzyskać jedynie Białystok - inne polskie miasta takie jak Wilno, Grodno, Brześć czy Lwów pozostają pod obcą okupacją do dziś. Wojenne rany wciąż się nie zabliźniły...
4. Widać, że to wschód :)
Za Bugiem widać, że to wschód, bo jest chłodniej, jest więcej śniegu i lodu. W efekcie w jednym z lasków zaliczam glebę. Drugą tego dnia, niegroźną.
A oto i widoczek na jakimś wywiejewie przy wyjeździe z jakiegoś lasku:
To jest wschód i nie ma, że boli :)
Na otwartych bezleśnych przestrzeniach śniegu jednak jest znacznie mniej. W końcu dotaczam się w woj.białostockie (nazwane nie wiadomo dlaczego "podlaskim"):
Już w ciemnościach dojeżdżam do Czyżewa, kieruję się na całkiem ładnie odnowioną stację. Do odjazdu pociągu mam jeszcze ponad pół godziny, więc robię jeszcze kilka kilometrów po Czyżewie i okolicach, robię też zakupy, po czym idę na pociąg, który... okazuje się być opóźniony o 35 min. Polska kolej znów nie zawiodła :) Czekam więc pokornie i cierpliwie na stacji, w końcu pociąg nadjeżdża, wsiadam, wcinam prażynki i piję piwo :)
5. Warszawa
10 km z dworca do domu z przerwą na sklep. Fascynujące, co nie? :)
I na koniec mapka:
Pozdrowienia dla wszystkich miłośników polskich zadupi!