Tour de Radzyń

Sobota, 1 września 2012 · Komentarze(9)
Kategoria Ponad 117 km
Wrzesień zacząłem od rowerowego zwiedzania północnej części Lubelszczyzny.

Wstaję przed 6, udaję się na dworzec, wsiadam w pociąg, wysiadam w Siedlcach. Przez pół drogi pociągiem zagaduje mnie jakaś babcia i tak sobie rozmawiamy o naszym pięknym kraju, zwłaszcza o meandrach polskiej polityki :)

Wysiadam w Siedlcach, ruszam drogą na Terespol, potem odbijam na drogi lokalne. Wiatr nie pomaga i nie przeszkadza. Czyli może być. W jakiejś wiosce cykam fotę:



A oto jakaś inna wioska i inne rozdroże. Krzyż na rozdrożu to podstawa :)



Trasa ogólnie płaska jak stół, miłośnicy górek muszą udać się w inne rejony kraju.

Wioski w porządku, zadbane, ale trudno dopatrzeć się lokalnej specyfiki. Ot Polska taka jak wszędzie. Może tylko mieszkańcy nieco zaciągają.

W końcu osiągam Radzyń Podlaski.



Miasto może być. Nie za piękne, ale też nie jakieś brzydkie, widać w nim jakieś życie.

Za Radzyniem odbijam nieco z głównej trasy na Lublin, coby zaliczać gminy. Łapie mnie deszczyk. Miało nie padać, ale meteorolodzy już klasycznie się pomylili :)

A oto typowy obrazek dla okolicznych wiosek - drewniana chałupa i przylegający do niej murowany dom. Sporo było w okolicy takich konfiguracji.



W końcu wracam na główną drogę i wjeżdżam do Kocka. Miasteczko nieciekawe, zapyziałe, smutne i bez życia.



Za to za Kockiem...



Tak, tego mi było potrzeba :)

A później zaczyna się dramat. Bo w Polsce jest tak, że jak się buduje lokalne drogi, to często tylko w obrębie jednej gminy, a połączeń międzygminnych brak. Ot takie "rozbicie dzielnicowe" w wydaniu lokalnym. Przerabiałem już to nie raz - na drodze z jednej gminy do drugiej nagle kończył się asfalt i trzeba było się przebijać przez jakieś piachy, w dodatku "na azymut", no bo przecież na polnych dróżkach drogowskazków nie ma. A ja ubzdurałem sobie, że z gminy Firlej wpadnę do sąsiedniej gminy Ostrówek.

No to jadę, bo w Firleju tubylcy zapewniali, że przejechać się da. I na początek nawet jest obiecująco...



Ale niestety na jednej "krzyżówce" tubylców zabrakło, nie miałem kogo spytać o drogę, oznaczeń było brak, więc... przejechałem 7 km nie w tę stronę, co trzeba. A trzeba było jeszcze wrócić i tak straciłem jakieś 45 cennych minut. W końcu trafiam na miejscowych, którzy kierują mnie na nędzną polną dróżkę, która ma jakoby prowadzić w kierunku Ostrówka. I faktycznie prowadzi, jakoś sie przebijam i w końcu docieram do szosy na terenie gminy Ostrówek.

Nie łaska w końcu połączyć obie gminy asfaltem? Zwłaszcza, że niewiele tego asfaltu brakuje, jakieś 2 km.

No nic, żarty się skończyły, bo po tym błądzeniu zaistniało ryzyko, że spóźnię się na ostatni pociąg do Warszawy. Naciskam pedały, znów pada deszcz, jadę swoje, robię tylko jedno zdjęcie...



...i pruję na Lublin. Nawet Lubartowa nie focę, chociaż to niebrzydkie miasto. Liczy się czas.

Przed Lubartowem zaliczam mały kryzys, ale puszka napoju energetycznego stawia mnie na nogi i do Lublina toczę się dobrym tempem. Cały czas płasko, dopiero kilkanaście kilometrów przed Lublinem zaczynają sie górki. Wtaczam się do miasta i docieram na dworzec 20 minut przed odjazdem pociągu. Bilet muszę kupić u kanara (płacąc dodatkowy haracz 10 zł za wypisanie), bo w hali dworcowej dłuuuuga kolejka podróżnych i radośnie otwarta zaledwie jedna kasa. Brawo kolej!

Zapchanym pociągiem dojeżdżam do Warszawy. I tyle, chyba wystarczy :)

I już tradycyjnie na koniec mapka:

Komentarze (9)

Na przyszłość polecam trasę z Lubartowa do Lublina odbyć przez Kozłówkę. W Lubartowie skręca się na zachód po czym w Kozłówce prosto świętną lokalną drogą do Lublina - zero samochodów, park krajobrazowy, no i pałac w Kozłówce, muzeum i dobra gastronomia. Wychodzi niewiele dalej a przyjemność trasy nieporównywalna. Przy okazji zaliczysz nowe gminy.

To tak tytułem reklamy moich rodzinnych stron:)

wzap 10:20 czwartek, 6 września 2012

Hehe, doskonale cie rozumiem:)

ememka 09:33 wtorek, 4 września 2012

No niby tak, ale już parę dwusetek na koncie mam, więc sobie odpusciłem, chciałem szybko dotrzeć do domu i wypić browara :)

lukasz78 09:11 wtorek, 4 września 2012

Szkoda - taka ladna liczba by byla:)

ememka 08:55 wtorek, 4 września 2012

No nienajgorszy dystansik, ale się rozleniwiłem i do 200 km nie chciało mi się już dokręcać :)

lukasz78 08:32 wtorek, 4 września 2012

Ladny dystans:)

ememka 08:20 wtorek, 4 września 2012

Jakoś przeoczyłem ją na zdjęciach :-) Ale ja okularnik to mam takie prawo :-]

limit 07:49 wtorek, 4 września 2012

Eee, z tą sakiewką to ja już od paru miesięcy dłuższe trasy robię :)

Co do dróg gruntowych, to jak są w miarę uklepane to jeszcze jest OK. Ale czasem jak się człowiek zaryje w piach... Różnie bywa, drogi gruntowe to loteria, zresztą sam się pewnie nie raz o tym przekonałeś.

lukasz78 07:19 wtorek, 4 września 2012

Dystans konkretny. Czy dobrze widzę, że uzbroiłeś rowerek w sakwę?
Co do tych dróg, to mieliśmy z Marcinem okazję przekonać się jak to jest z nimi w trakcie naszej przeprawy przez polski kraj. A bywało różnie. Raz ładny, równiutki asfalcik, innymi razy jakaś gruntowa droga trochę tylko utwardzona. Nie jeden raz robiliśmy objazdy byle tylko uniknąć tej "najkrótszej" drogi bo z dużym bagażem to zapowiadał się hardcore. Chociaż kilka razy nieźle się wkopaliśmy w piasek.

limit 17:50 poniedziałek, 3 września 2012
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa echcz

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]