O tym, jak nie dotarłem do Włoszczowy
Cały plan strzelił w łeb gdzieś pod Mszczonowem, gdy w pociągu, co to miał mnie zawieść do Włoszczowy, zaczęły palić się hamulce. Zaśmierdziało, spod kół wydobył się dym, pociąg stanął.
Dzielni kolejarze z problemem sobie poradzili, wypięli część pociągu, pojechali z uszkodzonym wagonem na boczny tor i tam go odczepili. W efekcie mieliśmy przez chwilę jeden pociąg w dwóch kawałkach:
Te manewry zajęły godzinę i kwadrans, a że do Piotrkowa musiałem dotrzeć w określonym czasie, aby być w Warszawie przed 19, to stało się jasne, że cały plan w łeb strzelił.
Pociąg ruszył dalej, ujechał trochę kilometrów i... znów stanął. Tym razem zatrzymało go czerwone światło sygnalizatora. Po 10 minutach straciłem cierpliwość, wychyliłem się, upewniłem się, że wciąż świeci się czerwone i... wyskoczyłem z rowerem z pociągu :) Włoszczowę odpuściłem ostatecznie.
Dotarłem do jakiejś drogi i najpierw musiałem ustalić, gdzie jestem. Po paru minutach ustaliłem - wieś Strzałki, gmina Nowe Miasto nad Pilicą, woj.mazowieckie. A tuż obok było łódzkie. I tak zacząłem zaliczać gminy między Rawą a Tomaszowem.
A z tym zaliczaniem to różnie było, np. nagle kończył się asfalt:
Robiąc różne dziwne kółka dotarłem w końcu do trasy katowickiej, stamtąd w upale dotarłem drogą serwisową biegnącą wzdłuż trasy aż do Tomaszowa Maz. Droga miała jedną przerwę, taki odcinek "Polski w budowie"...
...ale poza tym cały czas był asfalcik.
W Tomaszowie zlokalizowałem dworzec, wyjechałem jeszcze kilka kilometrów za Tomaszów, po czym zawróciłem. Wsiadłem do pociągu, w Koluszkach przesiadka i wkrótce byłem w Warszawie.
I tylko Włoszczowy żal...